Witam, również podzielę się ze swoimi zmaganiami i przy okazji poproszę o opinie
urodziłam córeczkę we wrześniu (pierwsze dziecko, 2600g, 51 cm, spadła do 2400g), przy wyjściu ze szpitala pani doktor z neonatologii patrząc na moje piersi zapytała, czy w ciąży powiększyły mi się piersi? Odpowiedziałam na to, że nie, że zrobiły się tylko jakby pełniejsze, ale nie zmieniły rozmiaru (mam dosyć małe piersi), na co pani doktor odpowiedziała, że w takim razie muszę liczyć się z tym, że może mi brakować pokarmu. Może, ale nie musi.
Po 4 dniach pobytu w domu wróciłyśmy do szpitala na tydzień z żółtaczką. Córeczka była malutka, miała naświetlania w inkubatorze i musiałam ją pilnować, żeby nie zsuwała sobie okularków z oczu (była ze mną w pokoju), więc nie spałam 5 nocy. Nie spałam dosłownie, bo robiłam wszystko, żeby nie zasnąć, żeby ją pilnować. Stres, płacz i brak snu spowodowały, że pielęgniarki na oddziale zaproponowały mleko modyfikowane, żeby Mała lepiej spała w inkubatorze, no i widziały, że u mnie z pokarmem kiepsko.... po powrocie do domu walczyłam o rozkręcenie laktacji, dzień i noc na zmianę z Małą przy piersi i laktatorem, wizyty w poradni laktacyjnej, rodzina mnie bardzo wspierała. Niestety nie udało mi się doprowadzić do tego, aby Mała była karmiona tylko piersią. Wpływ na to miała też presja pediatry, który był załamany wręcz niskimi przyrostami Córki i kazał karmić w pierwszej kolejności MM, a w drugiej piersią, żeby Mała przybrała na wadze, żeby miał co zaszczepić. A później oczywiście mam wrócić do piersi. No więc walczyłam, przy tym dużo płakałam i każdego dnia przeżywałam porażkę, pewnie też przez to było to jeszcze trudniejsze. W poradni laktacyjnej usłyszałam, że powinnam liczyć się z tym, że może się nie udać, czasem tak bywa i mam się tym nie przejmować, że dziecko będzie dokarmiane. Nie umiałam sobie z tym psychicznie poradzić, myślałam o sobie, że jestem złą mamą mimo, że Mała rośnie zdrowo, śmieje się, jest szczęśliwa. To ja uważałam, że powinnam dać jej to co najlepsze, a nie potrafię. Dopiero po około 2 miesiącach dzięki wsparciu Mamy, Teściowej, Siostry i oczywiście Męża (informowałam wszystkich dookoła siebie o swojej porażce) jakoś udało mi się odpuścić negatywne myślenie. Zaczęłam sobie tłumaczyć, że póki będzie się dało, będę karmić piersią, że to i tak dla niej bomba witaminowa. No i od tamtej pory jest lepiej! Mała dużo pije z piersi, dokarmiamy ją też, ale tendencja jest malejąca - Mała nie wypija wszystkiego co jej proponuje, a przybiera na wadze bardzo ładnie. Uważam, że obecnie więcej pije z piersi, niż z butelki.
No i teraz z perspektywy czasu myślę sobie, że wpływ na moją porażkę miało zablokowanie się po słowach pani neonatolog przy wyjściu ze szpitala, następnie kryzys w szpitalu i wycieńczenie z powodu braku snu, stres i duuużo płaczu a potem presja, że przecież muszę muszę muszę karmić piersią.
Ale niedawno przyszło mi do głowy jeszcze coś. Nie chcę się usprawiedliwiać, bo nie o to tu chodzi, tylko o to, czy może można było coś w mojej sprawie zrobić. Jakieś 6-7 lat temu stosowałam antykoncepcję hormonalną, po której zrobiły mi się zgrubienia w piersiach, miałam mastopatię, lekarz stwierdził, że to z nadmiaru estrogenów. Tabletki odstawiłam, od tamtej pory nic, ale w lewej piersi nadal mam niegroźną torbielkę. Mam to kontrolować, nic więcej i wrócić na USG po skończeniu karmienia.
Kolejna kwestia to fakt, że jakieś 4-5 lat temu ginekolog stwierdził po badaniu USG i badaniach hormonalnych, że mam PCO i chciał mnie wyleczyć tabletkami anty. Poszłam do innego lekarza, który to obalił. Chciałam mu wierzyć, więc już u niego zostałam. Po tych paru latach poszłam do lekarza, u którego jestem do tej pory i który prowadził moją ciążę. Na każdym badaniu USG stwierdzał, że moje jajniki mają cechy PCO, tj. są powiększone i mają dużo pęcherzyków. Robiłam badania hormonalne i stwierdził, że są w normie. Nie miałam też żadnych innych objawów, które by potwierdzały PCO, miesiączkowałam regularnie, nie mam problemów z otyłością ani owłosieniem. Podsumował to tak, że jajniki po prostu taki mają wygląd, ale dopóki nic się nie dzieje, nie widzi potrzeby czegokolwiek z tym robić. W ciążę zaszłam bez problemów.
Natomiast naszły mnie wątpliwości, czy aby ten pierwszy lekarz który niby zdiagnozował PCO nie miał racji?
Czy podwyższony poziom estrogenów i jajniki o charakterze PCO mogły wpłynąć na to, że miałam problemy z rozkręceniem laktacji?