nam też się pytała a ile ten wasz wózek, jak usłyszała cenę to oczy zborbit wyszły bo na all.egro to są 3w1 tanie!!!!!U nas też teściowa mówila , że po co nowy wózek jak możemy wziasc po dzieciach męża największą satysfakcję miałam mówiąc kiedy się ktoś mnie pytał w jej obecności ile daliśmy za wózek , z resztą wiedzieliśmy że przyda nam się jeszcze
reklama
Ja się tak zastanawiam, skąd się wzięło to "nawieje wiaterku w uszka!". Jak żyje nie spotkałam nikogo, komu dziecko chorowałoby od przewianych uszek. No ale gdzieś jest przyczyną, ciekawe jaka.
Wczoraj dałam dziecku 7 msc mięsko do rączki, żeby jadło. Wiadomo, że się ubrudziło i zrobiło koło siebie chlewik, a babcia jak zobaczyła to miała minę, jakby się co najmniej kupą bawił. Zaczęła mi wciskać kit, że ktoś tam w Szwecji swoje dzieci tak na luzie chował, a teraz nie mogą sobie dać rady z nimi jako nastolatkami Jeszcze tekst "jakby te babcie co kiedyś były to widziały to by się przeżegnały". Nie chciałam dokładać do pieca, że ja już widzę, że i tą babcię szlag trafia
Jak synek był malusi często miał czkawkę. W brzuchu także. "Pewnie mu zimno" słyszałam za każdym razem. To samo powroty ze spacerów jesienią i zimą. "oj malutki pewnie zmarzł, tak zimno jest". Oczywiście, że zmarzł, a ja stałam, patrzyłam na to i się śmiałam
"Kupimy Ci soczku marchewkowego to nabierzesz kolorku" do 6 msc dziecka z anemią.
"Jak dałeś dziadkowi ptasie mleczko to musisz choć polizać, spróbować" do dziecka niespełna 4 msc... "A czekoladki może? Polizać tylko na języczek".
"Nie dawaj mu kawałków! On nie ma zębów!"
"Jezu, on ma gołe stopy" i przerażenie co najmniej jakby to był goły tyłek.
"Nie dawaj śliwki/gruszki, bo to ciężkie brzuszek będzie bolał"
"Taki mizerny, bo cyckiem karmi"
A z czasów ciąży: "ona ma 33 lata, nie da rady sama urodzić. To nie wiek na pierwszą ciążę", "tak źle ciążę znosi, bo stara już jest", "a lekarz nic nie mówi, że to wiek już nieodpowiedni na ciążę?"
Jeszcze pewnie dopiszę, bo babcia produkuje takie brylanty na poczekaniu
Wczoraj dałam dziecku 7 msc mięsko do rączki, żeby jadło. Wiadomo, że się ubrudziło i zrobiło koło siebie chlewik, a babcia jak zobaczyła to miała minę, jakby się co najmniej kupą bawił. Zaczęła mi wciskać kit, że ktoś tam w Szwecji swoje dzieci tak na luzie chował, a teraz nie mogą sobie dać rady z nimi jako nastolatkami Jeszcze tekst "jakby te babcie co kiedyś były to widziały to by się przeżegnały". Nie chciałam dokładać do pieca, że ja już widzę, że i tą babcię szlag trafia
Jak synek był malusi często miał czkawkę. W brzuchu także. "Pewnie mu zimno" słyszałam za każdym razem. To samo powroty ze spacerów jesienią i zimą. "oj malutki pewnie zmarzł, tak zimno jest". Oczywiście, że zmarzł, a ja stałam, patrzyłam na to i się śmiałam
"Kupimy Ci soczku marchewkowego to nabierzesz kolorku" do 6 msc dziecka z anemią.
"Jak dałeś dziadkowi ptasie mleczko to musisz choć polizać, spróbować" do dziecka niespełna 4 msc... "A czekoladki może? Polizać tylko na języczek".
"Nie dawaj mu kawałków! On nie ma zębów!"
"Jezu, on ma gołe stopy" i przerażenie co najmniej jakby to był goły tyłek.
"Nie dawaj śliwki/gruszki, bo to ciężkie brzuszek będzie bolał"
"Taki mizerny, bo cyckiem karmi"
A z czasów ciąży: "ona ma 33 lata, nie da rady sama urodzić. To nie wiek na pierwszą ciążę", "tak źle ciążę znosi, bo stara już jest", "a lekarz nic nie mówi, że to wiek już nieodpowiedni na ciążę?"
Jeszcze pewnie dopiszę, bo babcia produkuje takie brylanty na poczekaniu
olka11135
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 11 Wrzesień 2021
- Postów
- 22 748
Ja się tak zastanawiam, skąd się wzięło to "nawieje wiaterku w uszka!". Jak żyje nie spotkałam nikogo, komu dziecko chorowałoby od przewianych uszek. No ale gdzieś jest przyczyną, ciekawe jaka.
Wczoraj dałam dziecku 7 msc mięsko do rączki, żeby jadło. Wiadomo, że się ubrudziło i zrobiło koło siebie chlewik, a babcia jak zobaczyła to miała minę, jakby się co najmniej kupą bawił. Zaczęła mi wciskać kit, że ktoś tam w Szwecji swoje dzieci tak na luzie chował, a teraz nie mogą sobie dać rady z nimi jako nastolatkami Jeszcze tekst "jakby te babcie co kiedyś były to widziały to by się przeżegnały". Nie chciałam dokładać do pieca, że ja już widzę, że i tą babcię szlag trafia
Jak synek był malusi często miał czkawkę. W brzuchu także. "Pewnie mu zimno" słyszałam za każdym razem. To samo powroty ze spacerów jesienią i zimą. "oj malutki pewnie zmarzł, tak zimno jest". Oczywiście, że zmarzł, a ja stałam, patrzyłam na to i się śmiałam
"Kupimy Ci soczku marchewkowego to nabierzesz kolorku" do 6 msc dziecka z anemią.
"Jak dałeś dziadkowi ptasie mleczko to musisz choć polizać, spróbować" do dziecka niespełna 4 msc... "A czekoladki może? Polizać tylko na języczek".
"Nie dawaj mu kawałków! On nie ma zębów!"
"Jezu, on ma gołe stopy" i przerażenie co najmniej jakby to był goły tyłek.
"Nie dawaj śliwki/gruszki, bo to ciężkie brzuszek będzie bolał"
"Taki mizerny, bo cyckiem karmi"
A z czasów ciąży: "ona ma 33 lata, nie da rady sama urodzić. To nie wiek na pierwszą ciążę", "tak źle ciążę znosi, bo stara już jest", "a lekarz nic nie mówi, że to wiek już nieodpowiedni na ciążę?"
Jeszcze pewnie dopiszę, bo babcia produkuje takie brylanty na poczekaniu
To jest ciekawe co piszesz bo np. moja babcia co prawda rocznik 30sty ale jak widziała, że moje dzieci jedzą metodą BLW to mówiła, że WOW to niby takie modne, nowoczesne a za jej czasów nikt przecież dziecku nic nie miksował, bo skąd niby blendery w czasie wojny
Passtelova
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 1 Czerwiec 2021
- Postów
- 3 533
Hehe, rozumiem, że lepiej dziecko uczyć, że ma wszystko pod nos, jest karmione itd. To już nie jest rozpuszczanie dziecka?Ja się tak zastanawiam, skąd się wzięło to "nawieje wiaterku w uszka!". Jak żyje nie spotkałam nikogo, komu dziecko chorowałoby od przewianych uszek. No ale gdzieś jest przyczyną, ciekawe jaka.
Wczoraj dałam dziecku 7 msc mięsko do rączki, żeby jadło. Wiadomo, że się ubrudziło i zrobiło koło siebie chlewik, a babcia jak zobaczyła to miała minę, jakby się co najmniej kupą bawił. Zaczęła mi wciskać kit, że ktoś tam w Szwecji swoje dzieci tak na luzie chował, a teraz nie mogą sobie dać rady z nimi jako nastolatkami Jeszcze tekst "jakby te babcie co kiedyś były to widziały to by się przeżegnały". Nie chciałam dokładać do pieca, że ja już widzę, że i tą babcię szlag trafia
Jak synek był malusi często miał czkawkę. W brzuchu także. "Pewnie mu zimno" słyszałam za każdym razem. To samo powroty ze spacerów jesienią i zimą. "oj malutki pewnie zmarzł, tak zimno jest". Oczywiście, że zmarzł, a ja stałam, patrzyłam na to i się śmiałam
"Kupimy Ci soczku marchewkowego to nabierzesz kolorku" do 6 msc dziecka z anemią.
"Jak dałeś dziadkowi ptasie mleczko to musisz choć polizać, spróbować" do dziecka niespełna 4 msc... "A czekoladki może? Polizać tylko na języczek".
"Nie dawaj mu kawałków! On nie ma zębów!"
"Jezu, on ma gołe stopy" i przerażenie co najmniej jakby to był goły tyłek.
"Nie dawaj śliwki/gruszki, bo to ciężkie brzuszek będzie bolał"
"Taki mizerny, bo cyckiem karmi"
A z czasów ciąży: "ona ma 33 lata, nie da rady sama urodzić. To nie wiek na pierwszą ciążę", "tak źle ciążę znosi, bo stara już jest", "a lekarz nic nie mówi, że to wiek już nieodpowiedni na ciążę?"
Jeszcze pewnie dopiszę, bo babcia produkuje takie brylanty na poczekaniu
Ja czekam najbardziej na armagedon przy karmieniu piersią i stosowaniu przeze mnie diety matki karmiącej, czyli - jem wszystko! Pierwszy wjedzie bigos
ZielonaMamma
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 2 Grudzień 2020
- Postów
- 1 717
Ja uwielbiam czepialstwo dziadków, że dwulatka tyłem w aucie wożę. Przecież on nic nie widzi! Muszę go przodem posadzić! Albo - najlepsze - sobie na kolanach z.przodu!
No blendery nie, ale ja już słyszałam od tej babci, że my to przez sitko przecieraliśmy, żeby miałkie było. Radzili sobieTo jest ciekawe co piszesz bo np. moja babcia co prawda rocznik 30sty ale jak widziała, że moje dzieci jedzą metodą BLW to mówiła, że WOW to niby takie modne, nowoczesne a za jej czasów nikt przecież dziecku nic nie miksował, bo skąd niby blendery w czasie wojny
To oczywiście mówiła mi w kontekście tego, że dawałam małemu kawałki do pogryzienia, a żeby nie powiedzieć wprost, że uważa, że źle robię, powiedziała o tym sitku.
nie zrozumieją niektórzy... I zawsze to słynne 'kiedys' i 'wy/ja' nie rozumieją, że wszystko idzie do PRZODU niestety...Ja uwielbiam czepialstwo dziadków, że dwulatka tyłem w aucie wożę. Przecież on nic nie widzi! Muszę go przodem posadzić! Albo - najlepsze - sobie na kolanach z.przodu!
Kochana! Ona mężowi wszystko pod nos podsuwa, a co dopiero dziecku mój partner się śmieje, że będzie szła przed małym i patyki zbierała, żeby czasem się nie potknął.Hehe, rozumiem, że lepiej dziecko uczyć, że ma wszystko pod nos, jest karmione itd. To już nie jest rozpuszczanie dziecka?
Dokładnie. Jak słyszę argument poparty stwierdzeniem, że KIEDYŚ TAK BYŁO I BYŁO DOBRZE to się we mnie krew gotuje.nie zrozumieją niektórzy... I zawsze to słynne 'kiedys' i 'wy/ja' nie rozumieją, że wszystko idzie do PRZODU niestety...
reklama
olka11135
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 11 Wrzesień 2021
- Postów
- 22 748
Jest taka piękna copy pasta na ten temat wszyscy znają, ale ...
My, urodzeni w przeszłości, z nostalgią wspominamy tamten czas. Nikt nie narzekał.
Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze... na śniadanie matka kroiła wiatr, ojca nie znałem, bo umarł na raka wątroby, kiedy zginął w tragicznym wypadku samochodowym, po samospaleniu się na imieninach u wujka Eugeniusza. Wujka Eugeniusza zabrało NKWD w 59. Nikt nie narzekał.
Wszyscy należeliśmy do hord i łupiliśmy okolicę. Konin, Szczecin i Oslo stały w płomieniach. Bawiliśmy się też na budowach. Czasem kogoś przywaliła zbrojona płyta, a czasem nie. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka odcinała stopę i mówiła z uśmiechem, "masz, kurna, drugą, nie"? Nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że wszyscy zginiemy. Nikt nie narzekał.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z gruźlicą, szkorbutem, nowotworem i polio służył mocz i mech. Lekarz u nas nie bywał. Chyba że u babci – po mocz i mech. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Jedliśmy muchomory sromotnikowe, na które defekowały chore na wściekliznę żubry i kuny. Nie mieliśmy hamburgerów – jedliśmy wilki. Nie mieliśmy czipsów – jedliśmy mrówki. Nie było wtedy coca-coli, była ślina niedźwiedzi. Była miesiączka żab. Nikt nie narzekał.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał karę. Dół z wapnem, nóż, myśliwska flinta – różnie. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo — jak zwykle. Potem ojciec wracał do domu, a po drodze brał sobie nowe dziecko. Dzieci wtedy leżały wszędzie. Na trawnikach, w rowach melioracyjnych, obok przystanków, pod drzewami. Tak jak dzisiaj leżą papierki po batonach. Nie było wtedy batonów, dzieci leżały za to wszędzie. Nikt nie narzekał.
Latem wchodziliśmy na dachy wieżowców, nie pilnowali nas dorośli. Skakaliśmy. Nikt jednak nie rozbił się o chodnik. Każdy potrafił latać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji, aby się tej sztuki nauczyć. Nikt też nie narzekał.
Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Czasem akurat wtedy nadjeżdżał jelcz lub star. Wtedy zdychaliśmy. Nikt nie narzekał.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Podobnie jak wybite zęby, rozprute brzuchy, nagły brak oka czy amatorskie amputacje. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a od pomocy, to jeszcze nikt nie umarł. Ciocia Janinka powtarzała, "lepiej lanie niż śniadanie". Nikt nie narzekał.
Gotowaliśmy sobie zupy z mazutu, azbestu i Ludwika. Jedliśmy też koks, paznokcie obcych osób, truchła zwierząt, papier ścierny, nawozy sztuczne, oset, mszyce, płody krów, odchody ryb, kogel-mogel. Jak kogoś użarła pszczoła, to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Jak ktoś się zadławił, to pił 3 szklanki mleka i przykładał sobie rozgrzaną patelnię. Nikt nie narzekał.
Nikt nie latał co miesiąc do dentysty. Próchnica jest smaczna. Kiedy ktoś spuchł od bolącego zęba, graliśmy jego głową w piłkę. Mieliśmy jedną plombę na jedenaścioro. Każdy ją nosił po 2-3 dni w miesiącu. Nikt nie narzekał.
Byliśmy młodzi i twardzi. Odmawialiśmy jazdy autem. Po prostu za nim biegliśmy. Nasz pies, MURZYN, był przywiązany linką stalową do haka i biegł obok nas. I nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie narzekał.
Wychowywali nas gajowi, stare wiedźmy, zbiegli więźniowie, koledzy z poprawczaka, woźne i księża. Nasze matki rodziły nasze rodzeństwo normalnie – w pracy, szuwarach albo na balkonie. Prawie wszyscy przeżyliśmy, niektórzy tylko nie trafili do więzienia. Nikt nie skończył studiów, ale każdy zaznał zawodu. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. To przykre. Obecnie jest więcej batonów niż dzieci.
My, dzieci z naszego jeziora, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze" wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez słodyczy, szacunku, ciepłego obiadu, sensu, a niektórzy – kończyn.
Nikt nie narzekał.
My, urodzeni w przeszłości, z nostalgią wspominamy tamten czas. Nikt nie narzekał.
Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze... na śniadanie matka kroiła wiatr, ojca nie znałem, bo umarł na raka wątroby, kiedy zginął w tragicznym wypadku samochodowym, po samospaleniu się na imieninach u wujka Eugeniusza. Wujka Eugeniusza zabrało NKWD w 59. Nikt nie narzekał.
Wszyscy należeliśmy do hord i łupiliśmy okolicę. Konin, Szczecin i Oslo stały w płomieniach. Bawiliśmy się też na budowach. Czasem kogoś przywaliła zbrojona płyta, a czasem nie. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka odcinała stopę i mówiła z uśmiechem, "masz, kurna, drugą, nie"? Nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że wszyscy zginiemy. Nikt nie narzekał.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z gruźlicą, szkorbutem, nowotworem i polio służył mocz i mech. Lekarz u nas nie bywał. Chyba że u babci – po mocz i mech. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Jedliśmy muchomory sromotnikowe, na które defekowały chore na wściekliznę żubry i kuny. Nie mieliśmy hamburgerów – jedliśmy wilki. Nie mieliśmy czipsów – jedliśmy mrówki. Nie było wtedy coca-coli, była ślina niedźwiedzi. Była miesiączka żab. Nikt nie narzekał.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał karę. Dół z wapnem, nóż, myśliwska flinta – różnie. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo — jak zwykle. Potem ojciec wracał do domu, a po drodze brał sobie nowe dziecko. Dzieci wtedy leżały wszędzie. Na trawnikach, w rowach melioracyjnych, obok przystanków, pod drzewami. Tak jak dzisiaj leżą papierki po batonach. Nie było wtedy batonów, dzieci leżały za to wszędzie. Nikt nie narzekał.
Latem wchodziliśmy na dachy wieżowców, nie pilnowali nas dorośli. Skakaliśmy. Nikt jednak nie rozbił się o chodnik. Każdy potrafił latać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji, aby się tej sztuki nauczyć. Nikt też nie narzekał.
Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Czasem akurat wtedy nadjeżdżał jelcz lub star. Wtedy zdychaliśmy. Nikt nie narzekał.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Podobnie jak wybite zęby, rozprute brzuchy, nagły brak oka czy amatorskie amputacje. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a od pomocy, to jeszcze nikt nie umarł. Ciocia Janinka powtarzała, "lepiej lanie niż śniadanie". Nikt nie narzekał.
Gotowaliśmy sobie zupy z mazutu, azbestu i Ludwika. Jedliśmy też koks, paznokcie obcych osób, truchła zwierząt, papier ścierny, nawozy sztuczne, oset, mszyce, płody krów, odchody ryb, kogel-mogel. Jak kogoś użarła pszczoła, to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Jak ktoś się zadławił, to pił 3 szklanki mleka i przykładał sobie rozgrzaną patelnię. Nikt nie narzekał.
Nikt nie latał co miesiąc do dentysty. Próchnica jest smaczna. Kiedy ktoś spuchł od bolącego zęba, graliśmy jego głową w piłkę. Mieliśmy jedną plombę na jedenaścioro. Każdy ją nosił po 2-3 dni w miesiącu. Nikt nie narzekał.
Byliśmy młodzi i twardzi. Odmawialiśmy jazdy autem. Po prostu za nim biegliśmy. Nasz pies, MURZYN, był przywiązany linką stalową do haka i biegł obok nas. I nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie narzekał.
Wychowywali nas gajowi, stare wiedźmy, zbiegli więźniowie, koledzy z poprawczaka, woźne i księża. Nasze matki rodziły nasze rodzeństwo normalnie – w pracy, szuwarach albo na balkonie. Prawie wszyscy przeżyliśmy, niektórzy tylko nie trafili do więzienia. Nikt nie skończył studiów, ale każdy zaznał zawodu. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. To przykre. Obecnie jest więcej batonów niż dzieci.
My, dzieci z naszego jeziora, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze" wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez słodyczy, szacunku, ciepłego obiadu, sensu, a niektórzy – kończyn.
Nikt nie narzekał.
Podziel się: