obiecałam to opisuję-zainspirowana
Tichonkową opowieścią
Wklejam z innego wątku,bo zaraz do wyreczka uciekam
Tak więc jak pamiętacie z czwartku na piątek po alarmie"skurcze"odesłali mnie do domku...Piątek-skurcze tak zmniejszyły częstotliwość,że załamka...ale-strasznie bolesne się stały
W nocy znowu regularne,ale tylko kilka godzin:/W sobotę po 9tej J pojechał do kumpla po jakies części do samochodu,a po 10tej leżąc przed tv"plum"...hmmm-siku mi się chyba nie chciało???Ale idę do wuceta sprawdzić-coby watpliwosci nie mieć(a nuż ze zwieraczami się coś sknociło
?)No i-EUREKA-to wody!!!!No to dzwonię do J-Kochanie chyba mi wody odeszły,J-to mam przyjechać?Ja-no raczej...Kilka minut potem słyszę jak podjeżdża pod dom z piskiem opon...wychodzi do "ogrodu"a ja-wieszam sobie pranie(Mama zawsze mi powtarzała-np.przy odejściu wód z Dadzią,że jak odejda,to trzeba się zbierać do szpitala-bez paniki).J oczy jak 5złotych-co Ty?odeszły czy nie?No ja potwierdzam oczywiście...Zaraz za jego plecami zjawiła się zaalarmowana przez J sąsiadka(chwała jej!!!).No to bierzemy torbę i człapię do auta(ach to uczucie niemożności zahamowania lecenia płynu miedzy nogami:/)Po drodze cpn-bo paliwko aby dojechać by się przydało,kartę do fona chciałam kupić,ale jak na złość faciowi się coś zrombało w komputerze,i dajemy...J zaparkował na dolnym parkingu(na moją prośbę-bo człapanie po schodach moze wywoła skurcze)-i znowu człap człap-czułam się jak ślimak zostawiający za sobą smugę-fuuuj
Jestesmy przyjeci-kilka pań z uśmieszkiem zapytuje czy napewno to wody mi odeszły,ale po looknięciu w zawartość moich majcioch wszelkie wątpliwości mijają...Podłączaja mnie pod ktg-dooopa...ZERO jakichkolwiek skurczy...Po badaniach zaprowadzają mnie na salę,gdzie miałam wyczekiwać skurczy...a,że pani dr zapowiedziała,że kroplówę podłączą mi dopiero o 5tej rano dnia następnego kazałam J wracac do domku...I tak rzeczywiście nic a nic się nie działo-dobrze chociaż,że tak dobrze karmią w szpitalu
))Co kilka godzin badania-podłączają ktg i...nic
W nocy skurcze co 5minut-ale jak stwierdziła pigułka za słabe(a ja biedna myslałam,że szczebelki z wyrka pourywam:/)Udało mi się jakoś usnąć żeby rano stwierdzić,że znowu skurcze sobie "poszły"...cholerka-zaczyna mnie to coraz bardziej wkur...denerwować:/po 5tej wreszcie oksytocynka idzie w ruch...ale nic to nie dało(dacie wiare?)jakoś po 9tej druga dawka-skurczy ani widu...Poszłam się wykąpać we wrzątku-naprawdę pierwszy odruch to jak ryba latajaca-hlup z wody
To tez nic nie dało...Jakoś w południe nursey mnie bierze i każe wziąć telefon...poszliśmy na porodówkę-oczywiście ktg...Przylazł doktor i-badanie ginekologiczne(za jakie grzechy???)wsadził łapę po łokieć no i stwierdził,że dziecię bardzo wysoko jest...i jak się nic nie rozkręci to jutro ostatecznie działamy(cokolwiek to miało znaczyć)...Pigułka w międzyczasie robi jakis tam wywiad-pyta o alergie i takie tam,i pytanko-czy J bedzie przy porodzie...a ja ,że nie wiem-w końcu nie wiemy nawet czy i ewentualnie kiedy się rozkręci...ale smska do J napisałam,że takie pytanko padło...a,że wcześnie się umawialiśmy,że w sumie niech siedzi z dziećmi w domku a jak urodzę to z nimi przyjedzie,nie liczyłam na jakąkolwiek pozytywną odpowiedz...ale J to w końcu mój kochany J i kilka minut potem odpisał,że Bożenka(sąsiadka)zostanie z dziecmi i zaraz wsiada do auta i leci do szpitala
))Tak więc po jakichś 20tu minutach moje Szczęście stało przy łóżku do porodu trzymając mnie za rękę
Podłączyli mnie pod mega kroplówę(zaledwie litrowa
)i...w ciągu kilkunastu minut zaczęły się okrutne skurcze...może tak nieregularne z 20minut potrwały...potem coraz silniejsze i coraz mniej znośne...Położna kazała mi dac znać kiedy zaczną się bóle parte...Po kolejnych 3 powiedziqałam jej,ze już są parte-a ta z niedowierzaniem(żeby nie powiedzieć z ironicznym usmieszkiem)zagląda w moją"skrytkę|"i szczenkę z ziemi biegiem zbiera,bo faktycznie "to już"...leci po zestaw i błaga niemalże abym nie parła...skądś się wzięła druga położna i 3parcie i J mówi,że to już-sama się zgięłam z niedowierzania zeby spojrzeć
))I faktycznie "one more push" i nasza Kruszynka wydała z siebie pierwszy płacz...Popłakałam się,J tez,a babki ciągle w osłupieniu nie mogą uwierzyć,że to tak szybko poszło.Tak więc nasza córcia przywitała świat,a świat przywitał nową obywatelkę-Dominiczkę.Waga 2.760,czas 13.33,punkty-całe 10...Chwilkę potem jeszcze te nieszczęsne łożysko,ale to pikus,gdy się widzi tą Istotkę,gdy się ją tuli do piersi...I znowu się popłakałam
)))Pierwszy raz nie byłam cięta,tak więc teraz juz śmigam na 100%
Same ochy i achy mogę pisać jesli o opiekęPO porodzie(i w trakcie)chodzi...i w przeciwieństwie do porodu z Danielkiem musze przyznać-niech zyje GAZ!!!Normalnie nie wyrobiłabym gdyby nie on...Nie dość,że faktycznie pomógł uśmierzyć ból,to na końcu nawet chichrałam się z J...
A teraz na koniec tej "krótkiej"opisanki przydałoby się"i żyli dłuuuugo i szczęśliwie"-i tak też bedzie
Wcale się nie zdziwię jeśli się Wam czytać nie będzie chciało...
Tymczasem Was pozdrawiam i trzymajcie się dzielnie-do juterka