magdalenaB
marcowa mama 06'
no to i ja opisze swoj
22 marca:
zaczelo sie dosc niewinnie, przez caly dzien zalewaly mnie hektolitry sluzu. ale byla go ogromna ilosc naprawde, jednak nie bardzo podejrzewalam co sie bedzie z tym wiazalo poszlam wiec z mezem na uczelnie (pozalatwiac formalnosci, odwiedzic babcie i na zakupy do biedronki) wszystko to w odleglosci jakis 20 min od domu ale tez to byl wyczyn jak na dzien kiedy mial przypasc porod . wrocilam bardzo zmeczona, brzuszek pobolewal jak zawsze i zazartowalam ze jak sie bartek nie sprezy to go sila wyciagna (bo 27 mego marca mialam sie zglosic na patologie).
polozylam sie odpoczac i nadal nic poza tym sluzem sie nie dzialo. wieczorem okolo 00:00 cos mnie zabolalo w kregoslupie i przeszlo na dol brzucha, po 5 minutach znow to samo, i po kolejnych 5 znow. powiedzialam o tym mezowi, ktory stwierdzil ze pojdzie sie ogolic (ale bylismy spokojni bo juz jeden falszywy alarm przeszlismy i nie chcialam sie spieszyc ).
po kilku takich bolach (ktore byly dosc silne i tylko pozycja w kuckach je usmierzala) poczulam ze zmoczylam bielizne...pomyslalam ze sie posusialam z bolu ale przy kolejnym skurczu znow sie zmoczylam wtedy powiedzialam mezowi ze sie zaczelo.
no i w te pedy torba, ubieranie, dokumenty, samochod i o 00:30 bylismy juz w drodze. skurcze co 3 minuty, pawel echal 120 km/h (ale nie myslalam o tym, tylko sciskalam raczke od dzrzwi auta )
na porodowce bylismy po 10 minutach- wszystko sie odbywalo tak szybko...
zaczelo sie 100 pytan do... a ja miedzy tymi skurczami mialam logicznie odpowiada- szok! to mi sie nie podobalo. przyszedl lekarz i stwierdzil- dzis pani urodzi, rozwarcie calkowite!
byla godzina 1:15 w nocy. maz mogl ze mna byc, nic nie placilismy.
potem ktg (przez okolo godzine) pawlowi tak sciskalam juz reke z bolu ze az mi go do dzisiaj szkoda
po 2-giej przeszlismy na sale porodowa. przebili pecherz do konca (okazalo sie ze sa zielone wody!), szybko ogolono i kazano perzy nastepnym skurczu popierac jak na kupke (przepraszam). siedzialam na stolku z dziurka a pawel caly czas byl przy mnie!
okolo 3:15 postanowiono podac kroplowke bo i ja i dzidzia bylismy juz zmeczeni. i ja do tej pory myslalam ze te bole byly sile! po kroplowce sie zaczelo- az polozna sie smiala z mojej reakcji
w pewnym momencie uslyszalam- pzry tym skurczu urodzi pani dzidziusia- i dostalam takiej energii ze szok
naciecie krocza mi zrobili, ale malo mnie to wtedy obchodzilo, chcialam jak najszybciej urodzic bo bylam ogromnie ciekawa jak wyglada to moje malenstwo Pawel pilnowal zebym dobrze oddychala i co chwile powtarzal ze jestem dzielna itp.
no i o 4:10, 23 marca nasz maluszek- Bartosz- byl juz z nami.
ale skorke mial niebieskawa (dostaly 9 punktow wlasnie przez ta skore), dostalam go na brzuszek. pepowina byla krociotka, tatus ja przecial (az mu nozyczki wypadly ) i powiedzial do mnie takie slodkie: dziekuje! i pobiegl na wazenie.
kiedy mnie zszywano drzamalam potem dostalam maluszka na lozko i bylismy juz wszyscy razem.
ciesze sie ze podano mi ta kroplowke bo az boje sie myslec co byloby z malym gdyby mi nie przyspieszono tej akcji.
personel sympatyczny, polozna ciagle cos opowiadala ale jej nie sluchalam (z wiadomych wzgledow) lekarz delikatny, spokojny. a porod blyskawiczny- tak jak sobie tego zyczylam.
uf! tez sie troche rozpisalam- ale nie da sie w dwoch slowach opowiedziec o czyms takim prawda??
22 marca:
zaczelo sie dosc niewinnie, przez caly dzien zalewaly mnie hektolitry sluzu. ale byla go ogromna ilosc naprawde, jednak nie bardzo podejrzewalam co sie bedzie z tym wiazalo poszlam wiec z mezem na uczelnie (pozalatwiac formalnosci, odwiedzic babcie i na zakupy do biedronki) wszystko to w odleglosci jakis 20 min od domu ale tez to byl wyczyn jak na dzien kiedy mial przypasc porod . wrocilam bardzo zmeczona, brzuszek pobolewal jak zawsze i zazartowalam ze jak sie bartek nie sprezy to go sila wyciagna (bo 27 mego marca mialam sie zglosic na patologie).
polozylam sie odpoczac i nadal nic poza tym sluzem sie nie dzialo. wieczorem okolo 00:00 cos mnie zabolalo w kregoslupie i przeszlo na dol brzucha, po 5 minutach znow to samo, i po kolejnych 5 znow. powiedzialam o tym mezowi, ktory stwierdzil ze pojdzie sie ogolic (ale bylismy spokojni bo juz jeden falszywy alarm przeszlismy i nie chcialam sie spieszyc ).
po kilku takich bolach (ktore byly dosc silne i tylko pozycja w kuckach je usmierzala) poczulam ze zmoczylam bielizne...pomyslalam ze sie posusialam z bolu ale przy kolejnym skurczu znow sie zmoczylam wtedy powiedzialam mezowi ze sie zaczelo.
no i w te pedy torba, ubieranie, dokumenty, samochod i o 00:30 bylismy juz w drodze. skurcze co 3 minuty, pawel echal 120 km/h (ale nie myslalam o tym, tylko sciskalam raczke od dzrzwi auta )
na porodowce bylismy po 10 minutach- wszystko sie odbywalo tak szybko...
zaczelo sie 100 pytan do... a ja miedzy tymi skurczami mialam logicznie odpowiada- szok! to mi sie nie podobalo. przyszedl lekarz i stwierdzil- dzis pani urodzi, rozwarcie calkowite!
byla godzina 1:15 w nocy. maz mogl ze mna byc, nic nie placilismy.
potem ktg (przez okolo godzine) pawlowi tak sciskalam juz reke z bolu ze az mi go do dzisiaj szkoda
po 2-giej przeszlismy na sale porodowa. przebili pecherz do konca (okazalo sie ze sa zielone wody!), szybko ogolono i kazano perzy nastepnym skurczu popierac jak na kupke (przepraszam). siedzialam na stolku z dziurka a pawel caly czas byl przy mnie!
okolo 3:15 postanowiono podac kroplowke bo i ja i dzidzia bylismy juz zmeczeni. i ja do tej pory myslalam ze te bole byly sile! po kroplowce sie zaczelo- az polozna sie smiala z mojej reakcji
w pewnym momencie uslyszalam- pzry tym skurczu urodzi pani dzidziusia- i dostalam takiej energii ze szok
naciecie krocza mi zrobili, ale malo mnie to wtedy obchodzilo, chcialam jak najszybciej urodzic bo bylam ogromnie ciekawa jak wyglada to moje malenstwo Pawel pilnowal zebym dobrze oddychala i co chwile powtarzal ze jestem dzielna itp.
no i o 4:10, 23 marca nasz maluszek- Bartosz- byl juz z nami.
ale skorke mial niebieskawa (dostaly 9 punktow wlasnie przez ta skore), dostalam go na brzuszek. pepowina byla krociotka, tatus ja przecial (az mu nozyczki wypadly ) i powiedzial do mnie takie slodkie: dziekuje! i pobiegl na wazenie.
kiedy mnie zszywano drzamalam potem dostalam maluszka na lozko i bylismy juz wszyscy razem.
ciesze sie ze podano mi ta kroplowke bo az boje sie myslec co byloby z malym gdyby mi nie przyspieszono tej akcji.
personel sympatyczny, polozna ciagle cos opowiadala ale jej nie sluchalam (z wiadomych wzgledow) lekarz delikatny, spokojny. a porod blyskawiczny- tak jak sobie tego zyczylam.
uf! tez sie troche rozpisalam- ale nie da sie w dwoch slowach opowiedziec o czyms takim prawda??