reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Mój poród

moj poród okazał się ciężki ... nie tylko dla mnie ale i dla małego, choć nic tego nie zapowiadalo.
na szczęście wszystko dobrze się skończyło :)
w piątek 31 marca o 2:30 zaczely odchodzić mi wody, polozna kazała jeszcze poczekać w domu wiec do szpitala trafilismy o o 6 rano, od 7-9 mialam skurcze, które jak się potem okazało byly raczej niezbyt mocne ;), rozwarcie 0,5 cm, szyjka nie skrócona, o 9 podlączyli mnie pod oksytocyne, która zdzialala tylko tyle ze skurcze były mocne ale rozwarcie nie postępowało :(, od 12 skurcze byly już tak mocne ze nie wyrabialam - meczylam się do 15 - bylam na skraju wyczerpania - rozwarcie nawet nie na 2 palce :( :(, dostalam kroplowke rozkurczową i dolargan, który mnie ogłupił, w miedzyczasie - bolesne masaże szyjki. o 16 rozwarcie bylo na 4 cm i zaczeto planowac cc bo za dlugo to trwalo a wody odeszly, dostalam zzo i poczulam niesamowitą ulge :) potem dostalam takich skurczy, ze czulam je nawet przy znieczuleniu! nagle o 17 okazalo się ze rozwarcie jest na 8 cm wiec odlączyli znieczulenie zebym mogla poczuc parcie. Niestety tetno malego zaczelo spadać, zbiegli się lekarze - akcja byla blyskawiczna - rozepchneli mnie, rozcieli maksymalnie i za pomocą kleszczy wyciągneli malego - szarpali tak mocno ze malo nie zlecialam z lozka, mąz trzymal mnie za ramiona a ja parlam w ciemno bo nie czulam skurczy partych :(
o 18;02 Maksio urodzil się caly i zdrowy :), dostal 10 pkt

to najwieksza radość w życiu i niesamowite uczucie ulgi gdy takie maleństwo rodzi sie zdrowe :) :) i jak zaraz po urodzeniu patrzy na mame :) :)
 
reklama
To faktycznie nie miałaś lekko Koga i strachu się pewnie najadłaś, jak tętno małemu zaczęło spadać... Coś wiem o tym powolnym rozwieraniu się szyjki. U mnie też to trwało strasznie długo.
 
no to teraz kolej na mnie...
w sobotę 25 marca ok 19 pojechałam do szpitala na ktg, od trzech dni miałam okropne bóle krzyżowe, czułam każdy mięsień na plecach i udach, w szpitalnej poczekalni spędziłam z moim mężczyzną 4 godziny!!!( niektóre kobiety przez ten czas zdążyłyby urodzić, ale pani pielęgniarka musiała wyjść sobie na godzinną kawę :mad: )po badaniu ginekologicznym i zrobieniu USG okazało się,że mam zostać na patologii ( byłam 9 dni po terminie) na oddziale patologii znalazłam się ok godziny 23, umówiłam się z Pawłem,że rano przywiezie rzeczy dla mnie i dla małej. Pielęgniarka, która się mną zajmowała pobrała krew i mocz do badania i podłączyła mnie pod ktg...jeśli skurcze stałyby się mocniejsze miałam zadzwonić...Około 24 pielęgniarka przyszła do mnie zapytać jak się czuję, a ja powiedziałam,że dobrze. Jakież było moje zdziwienie jak 5 minut później oznajmiła mi,że teraz zbada mnie lekaż. Po badaniu okazało się,że mam rozwarcie na 8 cm !!! O godzinie 0:40 znalazłam się na porodówce. Położna stwierdziła,że 3/4 porodu ma pani za sobą i dziwiła się,że mnie nic nie boli...Żartowała,że przyjechałam sobie na wakacje a nie na poród...zadzwoniłam do Pawła,żeby natychmiast przyjechał do szpitala, bo zaczynam rodzić i nie dają mi więcej jak godzinę dwie( jak się okazało wyrwałam faceta z imprezy w stanie lekko wskazującym na spożycie, bo biedak tak się denerwował,że stwierdziuwszy,iż i tak nie prześpi nocy poszedł z kolegami na p[iwo ;) )kiedy się zjawił odetchnęłam z ulgą, mój facet i ja byliśmy tak spiący i zmęczeni,że przysypialiśmy na łóźku porodowym, o 7: 10 zdecydowano się przebić mi pęcherz płodowy i podać oksydocynę, bo akcja porodowa stanęłą w miejscu, ja po trzech nieprzespanych nocach byłam wpółprzytomna i prawie słaniałam się na nogach kiedy w ramach przyśpeszenia akcji kazano mi chodzić...po przyłączeniu kroplówki skurcze zaczynały stawać się nie do wytrzymania...myślałam,że umrę...z racji bóli krzyżowych nie miałam odruchu parcia, a podniesione i oparte na belkach uda bolały tak bardzo iżmyślałam,że się rozryczę...wszyscy krzyczeli do mnie,że mam przeć, lekaż odbierający mój poród kazał utrzymywać mi kontakt wzrokowy, kiedy zaczęło być widać główkę( wszyscy zachwycali się długimi i ciemnymi włoskami mojej córki) poczułam,że zaczynam tracić przytomność, cały czas krzyczałam,że nie mam siły , żeby nie doszło do uduszenia malutkiej lekarz położył mi się na brzuch i zaczłą małą wypychać, bolało jak cholera, ale mi było już wszystko jedno ponieważ byłam obolała i wpółprzytomna, po zrobieniu nacięcia o godzinie 9:10 Jagódka przyszła na świat...póżniej kiedy mnie zszywali( a trwało to 1,5 h, bo popękałam wewnętrznie i zewnętrznie, łącznie z szyjką macicy)malutka siedziała w objęciah tatusia...był to z pewnością jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu
 
Zaczęło się tak niewinnie, jak pisałaś "wakacyjnie", a końcówka widac dość dramatyczna. Ale najważniejsze, że finał szczęśliwy!
 
Koga, i mnie lekkie ciarki przeszły... Jestem dumna z Ciebie!
I z Ciebie Maga - nie ma to jak szczęśliwe zakończenie!

No to i ja opowiem:

Zaczeło się od pierwszego skurcza we wtorek około 17, potem tak co godzinę półtorej, chociaż jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to skurcze ;D Potem od 21 do 22 miałam co 15 minut i już byłam pewna, że chyba powoli się zaczyna :-) Ale ucichło, aż do 2 kiedy to znowu prze dwie godziny co 15-20 minut, a potem przerwy 2 godziny i od szostej zaczeło się 15-20 minut, czasem co 10. No i zaczęłam się szykować, bo na 8 miałam zgłosić się na patologię. Mój Marcin spać w goóle nie mógł ;D Tylko latał i kompletował torby ;D A ja sobie wzięłam prysznic, podgoliłam się gdzie trzeba, zjadłam lekkie śniadanko i wypiłam, jak się później okazało, ostatnią herbatkę z cytrynką na dłuuuugo :)
No i pojechaliśmy - może napiszę, że rodziłam w Krakowie w szpitalu im. Żeromskiego. Na izbie przyjęć zbadał mnie lekarz i stwierdził 3 cm rozwarcia, co mnie niezmiernie ucieszyło (dopiero potem dowiedziałam się, że nie było się do czego spieszyć ;)), bo zamiast na patologię przyjęli mnie na porodówkę. Zrobił się przy okazji mały sajgonik, bo okazało się, że za drzwiami czekają już dwie kolejne z rozpoczętą akcją porodową ;D No i zaczęło się sto pytań do, przerywane skurczami, ale pielęgniarka, która mnie spisywała była bardzo miła, uśmiechnięta - super!
Po całej biurokracji, przyszła położna i zaprowadziła mnie na salę porodową. Akurat trafiła mi się sala do porodu w wodzie - śmieszny zbieg okolicznosći, bo kiedyś chciałam właśnie tak rodzić :)
Zbadała jeszcze raz rozwarcie, podłączyła mnie do ktg i zaczęła mówić jaką ma wizję porodu i co ja o tym myślę, czy się zgadzam i czy wyrażam zgodę na ewentualne zabiegi typu nacięcie krocza itp. jeśli będzie konieczność. Ponieważ zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie (Pani Danuta Potaczek-polecam), stwierdziliśmy, że zdajemy się na nią, żeby to ona prowadziła poród, a my ewentualnie wyrazimy w trakcie swoje sugestie. Odłączyła mnie od ktg, zaproponowała, żebym może skorzystała sobie z toalety lub z prysznica, jeśli chcę złagodzić ból i przyniosła piłkę. Co jakiś czas przychodziła, badała rozwarcie, które regularnie, ładnie się powiększało i sprawdzała tętno maluszka. Podczas jednego z badań, dzięki położnej odeszły wody. Przed tym i potem siedziałam sobie na piłce i próbowałam nie czuć coraz bardziej bolesnych skurczy. Które były dziwne, raz regularne raz nie :( Zaproponowała czopek rozkurczowy. Najbardziej biedny był Marcin - widziałam po nim, że jest mu źle, że nie może mi pomóc...Po kolejnym posłuchaniu tętna (słuchała takim małym urządzonkiem, które przykładała do brzucha) okazało się, że tętno małego spadło, zrobił się mały sajgonik, przyszli lekarze, ja została podpięta pod normalne ktg. Okazało się to chwilowe. Moje rozwarcie było już 9 cm, ale skurcze średnie, szkoda , że nie średnio bolesne... Dostałam kroplówkę z okstocyną, bo odstępy między skurczami robiły się niebezpiecznie długie. Odłączyli mnie od ktg i położna zaproponnowała, żebym przyjęła sobie na łóżku pozycję klęczącą i oparła się o łożko, a w momencie skurczu kazała siadać na piętach. Wtedy myślałam, że zejdę... Skurcze były tak bolesne, że do tej pory zastanawiam się jak ja to przeżyłam - to uczucie jakby wszytskie wnętrzności miały za chwilę wypaść przed odbyt...Brrrrrr... Darłam się jak nienormalna....Gardło bolało mnie jescze dwa dni ;D Po drugim badaniu, okazało się, że rozwarcie jest gotowe, przyjęłam pozycję pół-siedzącą i czekałam na skurcze, które chyba jaja sobie ze mnie robiły, bo były może i częste i mega bolesne, ale nie wystarczająco długie... Dostałam maskę z tlenem, bo już powoli odpływałam... mimo, że położna i Marcin cały czas mówili do mnie i zakazywali zamykania oczu i wyłączenia się. Nie wiedziałam skąd jeszcze wezmę siły na parcie... Ale prawdą jest to co mówiło wielu ludzi, że każda tak ma, a potem jednak znajduje się w sobie pokłady mega sił niewiadomo skąd :) Nagle znowu zorbiło się "biało" i zaczęliśmy przeć. Niestety skurcze jak już wspominałam troszkę sobie w balona mnie robiły - ten drugi okres trwał 1,5 godziny, a gdyby utrzymały swoją siłę i częstoliwość z początku byłoby po sprawei szybciej. Ale i tak skurcze parte były o nibo lepsze d tych wcześniejszych, podczas których cały czas tylko słyszałam, żeby nie parła - to był dopiero ból, mimo, że już tego tak bardzo nie pamiętam to wiem, że teraz dobrze się zastanowię zanim powiem, że coś mnie bardzo boli ;D Krocze zostało nacięte, 6 parć i Filip wyskoczył... :) I usłyszeliśmy, że mamy syna! A na pożegnanie brzuszka, kopnął mnie w krocze :D Był trzykrotnie oplątany pępowiną, wokół szyi, nózki i rączki, ale nawet nie był bardzo przez to siny. Dostał tylko w pierwszej minucie 9 punktów, ale już w kolejnych pełne 10. Tatuś przeciął pępowinę i ... dostałam go na piersi... Łożysko to nawet nie wiem kiedy urodziłam ;D A potem lekarze szyli - z czego nic nie czułam.. Zresztą mogliby mnie tam jeszcze pięć razy pokroić - wtedy to już nie było dla mnie ważne, bo mała istotka oddychała na mojej piersi :-) Wbrew temu co sądziłam, nie rozryczałam się tak bardzo, chyba już nie miałam na to siły... Czułam wielką radość, że maleństwo jest zdrowe i że już po... Dopiero jak po zszyciu, kiedy weszły świeżo upieczone babcie (moja i Marcina mama) i zoabczyłam te oczy z uciekającymi łzami, emocje puściły...

Generalnie z porodu jestem BARDZO zadowolona. Tymbardziej, że rodziłam w państwowym szpitalu i nikomu nic nie zapłaciłam. Polecam wszytskim krakowiankom, bądź dziewczynom z okolic szpital Żeromskiego!!!

Jeśli chodzi o poród rodzinny - jak przed, myślałam sobie, że jeśli Marcin się nie zdecyduje to nie będę go namawiać i jakoś sobie poradzę, tak teraz wiem, że bez niego byłoby ciężej i niewyobrażam sobie w ogóle tego, żeby go tam nie było. I od teraz uważam, że obowiązkowo każdy facet powinnien być przy porodzie, być może kiedy widziałby jak cierpi wtedy kobieta, w niektórych sytuacjach zwiększyłoby to ilość szacunku jaką do nas mają. Ja na szczęście na to nie mogę narzekać... I wiem, że to nasze wspólne przeżycie jeszcze nas zbliżyło. Mimo, że wcześniej nie myślałam, że mogę kochać go jeszze bardziej, to teraz wiem, że tak własnie jest. Pomógł mi nie tylko tym, że trzymał mnie za rękę, mogłam go ściskać, opierać się i popierać, że dawał mi co chwilę pić, że dbał, żeby okład na mojej głowie był zawsze zimny, że mówił do mnie i chwalił, dodawał otuchy, ale głównie tym, że po prostu był obok, że mogłam wymienić z nim spojrzenie o od razu czułam, że cały ten ból wziąłby na siebie jeśliby mógł. Po wszystkim uważam, że wspólny poród zbliża i umacnia związek.

I jeszcze raz polecam Żeromskiego! Tymbardziej, że jest szpital, a nie tylko klinika ginekologiczno-położnicza i w razie czego (wiadomo, że nieczego złego się nie zakłada, ale ... lepiej dmuchać na zimne) na miejscu są wszyscy specjaliści!

A jeśli chodzi o kolejne dziecko... Jeszcze w dniu porodu i kilka po nim mówiłam, że nie wiem czy poczuję, że kolejne chcę mieć - przez przeogromny ból (być może jestem z nskiego progo odporności bólowej), ale teraz mimo, że jeszcze do końca nie zagojona i nie do końca sprawna (siadam jeszcze na kółeczku i nie mogę zbyt długo wystać) to już zapominam powoli o złej, trudnej stronie porodu i przekonuję się... Ale jedno wiem na pewno - jeśli będę rodzić to w Żeromskim!
 
reklama
wypada, zebym i ja zabrała głos w tym wątku. Obiecałam sobie, że zrobię to jak tylko wróce ze szpitala... Robię to dopiero teraz. Karolina śpi. Mam nadzieję, że zdążę :)

Ja po mojej wizycie u ginki 23 marca zostałam skierowana na ktg, bo nie podobało jej się tętno dziecka. Na ktg nic nie wskazywało na zły obrót sprawy, więc wróciłam do domu i nakazem stawiena się na ktg w sobotę po śniadaniu. Po śniadaniu nie bardzo mi się spieszyło do szpitala, Rafał w pracy, musiałabym sama, więc zajechaliśmy tam koło 17:30.
Podłączono mnie do ktg, pani położna - bardzo miła kobietka co chwilę przychodziła i odchodziła z miną niewyraźną. Myslałam, że chodzi jej o to, że tak późno się zjawiliśmy... Ale zadzwoniła po lekarza. Lekarz przyszedł, popatrzył na wykresy, pokiwał głową, sprawdził moje tętno, pogłaskał sie po twarzy i poszedł gdzieś na chwilę... Po chwili wrócił, a ja, żeby dodać sobie śmiałości powiedziałam Rafałowi (przy lekarzu), że to ten pan, któremu nasza córka pokazała na usg język!

Chyba trochę rozbroiłam napięcie. Lekarz powiedział, że zbada mnie, bo tętno małej jest bardzo niskie, i on mnie już w tym stanie nie wypuścize szpitala. Pomyślałam sobie, że poleżę na patologii do poniedziałku i wrócę do domu.
Po badaniu powiedział: Siostro, proszę przygotować panią do porodu!!! Myślałam, że padnę.
Siostra w czasie przygotowań powiedziała, że chyba to i tak skończy się cesarką :(

No i kazali mi się przebrać w koszulę (którą z tego wszystkiego założyłam na majtki i biustonosz ::) ::) ::) ) i powieźli na wózku inwalidzkim na porodówkę.
Potem wszystko działo się szybko (takie przynajmniej miałam wrażenie), przebili mi pęcherz płodowy, zaczęły się skurcze. Dużo czasu spędziłam na łóżku, bo byłam cały czas monitorowana na ktg i dodatkowo wsadzili mi przez pochwę jakąś sondę, którą podłączyli Karolinie do główki i monitorowali jej serce. Po jakimś czasie dostałam Dolargan (jeśli nie pomyliłam nazwy), miałam po nim odloty, ale cieszyłam się z nich, bo to przyniosło mi dużą ulgę (gadałam im niestaworzone rzeczy :) )
Jak lek przestał działać na tyle, że zaczęłam znów mieć bóle (o wiele mocniejsze) i skurcze parte, okazało się, że w czasie skurczy moja szyjka zamiast się rozwierać, zamyka się!!! Dostałam oksytocynę. I tu się zaczęło!!! Skurcze parte, ja na łóżku, półprzytomna (były takie momenty, że traciłam świadomość tego gdzie jestem), leżałam z tyłkiem w górze podparta na łokciach i taka pozycja była dla mnie najlepsza.

W międzyczasie przyszedł na "obchód" ordynator kliniki i badał mnie w czasie skurczu. Zrobił to tak rewelacyjnie, rozmasowujęc szyjkę, że chciałam z tą jego ręką zostać do końca porodu!!!

W pewnym momencie ból był tak duży, że powiedziałam do lekarza: Panie doktorze, niech pan mnie tnie, proszę!!! On na to: Nie bede pani ciął, bo jest już pełne rozwarcie. Ja do niego: Pan KŁAMIE!!! na pewno jest dopiero 7 cm (myślałam, że mam ten słynny kryzys przy 7cm :) ). Lekarz zaczął się śmiać i mówi: dobra, przemy!!!

I w tym momencie zjawiły się przy mojej głowie dwie lekarki, które pomagały mi zginać głowę. Przy następnym skurczu zamiast jednej z nich stał mój Rafi - nawet nie wiem kiedy się zmienili. I tak parłam 45 minut i w pewnym momencie Rafał mówi: Kochanie, jaką ona ma czarną głowę. Ja daję sobie głowę uciąć, że mówił to ze łzami w oczach. Dostałam wtedy takiej mocy, że nie przypominam sobie, zebym kiedykolwiek miała tyle siły. I wyskoczyła Karolina.

To był najcudowniejszy moment w moim życiu. To był CUD!!!

Potem położyli mi ją na piersi, a ja jak nakręcona do niej gadałam płacząc.
Musiało to nieźle brzmieć: Kozulko moja, myszeczko, Karolinko :)

Potem następił zabieg "kosmetyczny", a ja ciągle pytałam, czy długo jeszcze, ile jeszcze szwów, czy można to skończyć. Oj, mieli się ze mną, mieli. I oczywiście mówiłam, że to boli!!!

A jak już zostałąm wykosmetykowana, dostałam Karolinę i przystawiliśmy ją do piersi - drugie niesamowite przezycie.

 
Do góry