Koga, i mnie lekkie ciarki przeszły... Jestem dumna z Ciebie!
I z Ciebie
Maga - nie ma to jak szczęśliwe zakończenie!
No to i ja opowiem:
Zaczeło się od pierwszego skurcza we wtorek około 17, potem tak co godzinę półtorej, chociaż jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to skurcze ;D Potem od 21 do 22 miałam co 15 minut i już byłam pewna, że chyba powoli się zaczyna :-) Ale ucichło, aż do 2 kiedy to znowu prze dwie godziny co 15-20 minut, a potem przerwy 2 godziny i od szostej zaczeło się 15-20 minut, czasem co 10. No i zaczęłam się szykować, bo na 8 miałam zgłosić się na patologię. Mój Marcin spać w goóle nie mógł ;D Tylko latał i kompletował torby ;D A ja sobie wzięłam prysznic, podgoliłam się gdzie trzeba, zjadłam lekkie śniadanko i wypiłam, jak się później okazało, ostatnią herbatkę z cytrynką na dłuuuugo
No i pojechaliśmy - może napiszę, że rodziłam w Krakowie w szpitalu im. Żeromskiego. Na izbie przyjęć zbadał mnie lekarz i stwierdził 3 cm rozwarcia, co mnie niezmiernie ucieszyło (dopiero potem dowiedziałam się, że nie było się do czego spieszyć
), bo zamiast na patologię przyjęli mnie na porodówkę. Zrobił się przy okazji mały sajgonik, bo okazało się, że za drzwiami czekają już dwie kolejne z rozpoczętą akcją porodową ;D No i zaczęło się sto pytań do, przerywane skurczami, ale pielęgniarka, która mnie spisywała była bardzo miła, uśmiechnięta - super!
Po całej biurokracji, przyszła położna i zaprowadziła mnie na salę porodową. Akurat trafiła mi się sala do porodu w wodzie - śmieszny zbieg okolicznosći, bo kiedyś chciałam właśnie tak rodzić
Zbadała jeszcze raz rozwarcie, podłączyła mnie do ktg i zaczęła mówić jaką ma wizję porodu i co ja o tym myślę, czy się zgadzam i czy wyrażam zgodę na ewentualne zabiegi typu nacięcie krocza itp. jeśli będzie konieczność. Ponieważ zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie (Pani Danuta Potaczek-polecam), stwierdziliśmy, że zdajemy się na nią, żeby to ona prowadziła poród, a my ewentualnie wyrazimy w trakcie swoje sugestie. Odłączyła mnie od ktg, zaproponowała, żebym może skorzystała sobie z toalety lub z prysznica, jeśli chcę złagodzić ból i przyniosła piłkę. Co jakiś czas przychodziła, badała rozwarcie, które regularnie, ładnie się powiększało i sprawdzała tętno maluszka. Podczas jednego z badań, dzięki położnej odeszły wody. Przed tym i potem siedziałam sobie na piłce i próbowałam nie czuć coraz bardziej bolesnych skurczy. Które były dziwne, raz regularne raz nie
Zaproponowała czopek rozkurczowy. Najbardziej biedny był Marcin - widziałam po nim, że jest mu źle, że nie może mi pomóc...Po kolejnym posłuchaniu tętna (słuchała takim małym urządzonkiem, które przykładała do brzucha) okazało się, że tętno małego spadło, zrobił się mały sajgonik, przyszli lekarze, ja została podpięta pod normalne ktg. Okazało się to chwilowe. Moje rozwarcie było już 9 cm, ale skurcze średnie, szkoda , że nie średnio bolesne... Dostałam kroplówkę z okstocyną, bo odstępy między skurczami robiły się niebezpiecznie długie. Odłączyli mnie od ktg i położna zaproponnowała, żebym przyjęła sobie na łóżku pozycję klęczącą i oparła się o łożko, a w momencie skurczu kazała siadać na piętach. Wtedy myślałam, że zejdę... Skurcze były tak bolesne, że do tej pory zastanawiam się jak ja to przeżyłam - to uczucie jakby wszytskie wnętrzności miały za chwilę wypaść przed odbyt...Brrrrrr... Darłam się jak nienormalna....Gardło bolało mnie jescze dwa dni ;D Po drugim badaniu, okazało się, że rozwarcie jest gotowe, przyjęłam pozycję pół-siedzącą i czekałam na skurcze, które chyba jaja sobie ze mnie robiły, bo były może i częste i mega bolesne, ale nie wystarczająco długie... Dostałam maskę z tlenem, bo już powoli odpływałam... mimo, że położna i Marcin cały czas mówili do mnie i zakazywali zamykania oczu i wyłączenia się. Nie wiedziałam skąd jeszcze wezmę siły na parcie... Ale prawdą jest to co mówiło wielu ludzi, że każda tak ma, a potem jednak znajduje się w sobie pokłady mega sił niewiadomo skąd
Nagle znowu zorbiło się "biało" i zaczęliśmy przeć. Niestety skurcze jak już wspominałam troszkę sobie w balona mnie robiły - ten drugi okres trwał 1,5 godziny, a gdyby utrzymały swoją siłę i częstoliwość z początku byłoby po sprawei szybciej. Ale i tak skurcze parte były o nibo lepsze d tych wcześniejszych, podczas których cały czas tylko słyszałam, żeby nie parła - to był dopiero ból, mimo, że już tego tak bardzo nie pamiętam to wiem, że teraz dobrze się zastanowię zanim powiem, że coś mnie bardzo boli ;D Krocze zostało nacięte, 6 parć i Filip wyskoczył...
I usłyszeliśmy, że mamy syna! A na pożegnanie brzuszka, kopnął mnie w krocze
Był trzykrotnie oplątany pępowiną, wokół szyi, nózki i rączki, ale nawet nie był bardzo przez to siny. Dostał tylko w pierwszej minucie 9 punktów, ale już w kolejnych pełne 10. Tatuś przeciął pępowinę i ... dostałam go na piersi... Łożysko to nawet nie wiem kiedy urodziłam ;D A potem lekarze szyli - z czego nic nie czułam.. Zresztą mogliby mnie tam jeszcze pięć razy pokroić - wtedy to już nie było dla mnie ważne, bo mała istotka oddychała na mojej piersi :-) Wbrew temu co sądziłam, nie rozryczałam się tak bardzo, chyba już nie miałam na to siły... Czułam wielką radość, że maleństwo jest zdrowe i że już po... Dopiero jak po zszyciu, kiedy weszły świeżo upieczone babcie (moja i Marcina mama) i zoabczyłam te oczy z uciekającymi łzami, emocje puściły...
Generalnie z porodu jestem
BARDZO zadowolona. Tymbardziej, że rodziłam w państwowym szpitalu i nikomu nic nie zapłaciłam. Polecam wszytskim krakowiankom, bądź dziewczynom z okolic szpital Żeromskiego!!!
Jeśli chodzi o poród rodzinny - jak przed, myślałam sobie, że jeśli Marcin się nie zdecyduje to nie będę go namawiać i jakoś sobie poradzę, tak teraz wiem, że bez niego byłoby ciężej i niewyobrażam sobie w ogóle tego, żeby go tam nie było. I od teraz uważam, że obowiązkowo każdy facet powinnien być przy porodzie, być może kiedy widziałby jak cierpi wtedy kobieta, w niektórych sytuacjach zwiększyłoby to ilość szacunku jaką do nas mają. Ja na szczęście na to nie mogę narzekać... I wiem, że to nasze wspólne przeżycie jeszcze nas zbliżyło. Mimo, że wcześniej nie myślałam, że mogę kochać go jeszze bardziej, to teraz wiem, że tak własnie jest. Pomógł mi nie tylko tym, że trzymał mnie za rękę, mogłam go ściskać, opierać się i popierać, że dawał mi co chwilę pić, że dbał, żeby okład na mojej głowie był zawsze zimny, że mówił do mnie i chwalił, dodawał otuchy, ale głównie tym, że po prostu był obok, że mogłam wymienić z nim spojrzenie o od razu czułam, że cały ten ból wziąłby na siebie jeśliby mógł. Po wszystkim uważam, że wspólny poród zbliża i umacnia związek.
I jeszcze raz polecam Żeromskiego! Tymbardziej, że jest szpital, a nie tylko klinika ginekologiczno-położnicza i w razie czego (wiadomo, że nieczego złego się nie zakłada, ale ... lepiej dmuchać na zimne) na miejscu są wszyscy specjaliści!
A jeśli chodzi o kolejne dziecko... Jeszcze w dniu porodu i kilka po nim mówiłam, że nie wiem czy poczuję, że kolejne chcę mieć - przez przeogromny ból (być może jestem z nskiego progo odporności bólowej), ale teraz mimo, że jeszcze do końca nie zagojona i nie do końca sprawna (siadam jeszcze na kółeczku i nie mogę zbyt długo wystać) to już zapominam powoli o złej, trudnej stronie porodu i przekonuję się... Ale jedno wiem na pewno - jeśli będę rodzić to w Żeromskim!