Raz tak naprawdę coś we mnie pękło i w emocjach się odezwałam, jak poszłam do łazienki, a oni ścianę obok zaczęli mnie obgadywać. Tak to gadają na mnie, kiedy jestem na górze, gdzie słyszę 3 po 3, ale tu za ścianą słyszałam wszystko dokładnie. O to że dużo wody zużywam, bo się myję codziennie i piorę itd. Jak wyparowałam z tej łazienki, wpadłam do kuchni, pytam czy mają mi coś do powiedzenia. Z początku nic, zaskoczeni, oni nic nie mówili, a potem się zaczęło. Że źle robię. Na pytanie co takiego źle robię, odpowiedź WSZYSTKO. To mi ręce opadły, bo z czym tu dyskutować, to już nie jest konkretna pretensja o coś, nad czym by można popracować, tylko krytykanctwo, ogólna niechęć do mojej osoby podyktowana nie wiem czym i zwyczajne czepianie się. A jak próbuję się bronić, to mnie "gaszą" tekstem "bo tobie nic nie można powiedzieć". Powinnam przyjmować cięgi na kark i w ogóle się nie odzywać, przytaknąć i ze skruchą pójść do siebie
Dużo jest sytuacji, kiedy aż się we mnie gotuje, ale wolę raczej się nie odzywać, bo atmosfera w domu potem jest straszna. No bo tylko oni przecież mają zawsze rację
Co nie znaczy, że mnie to potem nie kłuje w głowie
Kochana, jak niosę herbatę czy kawę ze sobą na górę to już słyszę teksty za sobą, że schody będą zaraz pozalewane
"jakby nie można było w kuchni przy stole wypić" Gdyby wiedzieli, że czasem biorę kolację do pokoju to by się w głowę pukali. Więc co tu mówić o czajniku czy dodatkowej kuchence...