hej hej,dziękuję Wam wszytskim BARDZO BARDZO BARDZO! za wszystkie miłe słowa i grtaulacje.To naprawdę super czuć takie wsparcie.Iwona - boże skąd ty wiedziałaś żeby po drugim skórczu po karetkę dzwonić??? mi to nie przyszło do głowy. nawet czasu nie miałam.a było dokładnie tak
arę minut po 6 rano poczułam coś mokro między nogami - myślę sobie :
-"pięknie już nie panuję nad pęcherzem. ciąża to taki "magiczny stan"
".
Wstaję więc do łazienki a tu jakoś tak polało sie jakby szklankę ktoś wylał. myślę sobie:
-"pięknie posikałam się.
dobrze że mąż tego nie widział"
poczym zapalam światło patrzę a to takie przeroczyste i bezzapachu!
myślę sobie :
-"może to te wody płodowe??"
byłam zdezorientowana - bo mimo trzech porodów - NIGDY mi wody nie odeszły, zawsze miałam skórcze a wody trzymały i położna przebijała pęcherz przy 8cm rozwarcia. więc to było coś nowego.
no więc otwieram drzwi od łazienki i mówię do mojego męża:
- "kochanie, chyba mi wody odeszły".
i kompletny luz, zero bólu!!! NIC!!!!
Mój mąż na to:
- "jak to "chyba", może zrobiłaś siku?"
:-)
ja: - "no nie wiem, nigdy mi wody nie odeszły to skąd mam wiedzieć. ale takie to przezroczyste i nie śmierdzi"
a minuty sobie płyną....
dobra maż na 7 rano do pracy szedł. więc wstaje zaczyna się szykować.
ja się zaczynam ubierać i myślę sobie:
-"no to spoko, żadnego bólu , jeszcze pewnie mamy z pół dnia, odwiozę dzieci do szkoły, moja mama zdąży przyjechać do dzieci"
i wtedy złapał mnie
PIERWSZY skórcz.
jęknęłam to prawda, i pomyślałam sobie:
- "ooo bosz, już zapomniałam jak to boli"
skórcz minął, ubieram się dalej.
mąż w tym czasie mówi - "dobra to ja zadzwonie po mamę i może do sąsiadki (nasi chłopcy razem do szkoły chodzą)". Poszedł na dół do kuchni i dzwoni.
a minuty płyną.... (no przecież te wszystkie czynności długo nie zajmują).
zchodzę po schodach do kuchni i na dole schodów złapał nie
DRUGI skórcz.
zgieło mnie to prawda - ale wiecie, wiedziałam żę poród boli, więc co się miałam roztkliwiać. pomyślałam sobie tylko:
- "oj chyba tym razem poproszę od razu o znieczulenie" (o ja naiwna
)
zadzwoniłam szybko do szpitala, podałam dane i mówię że jedziemy. idę do samochodu (jakieś 10 - 15 kroków).
przy drzwiach samochodu złapał mnie
TRZECI skórcz.
i mówię do męża:
-"kochanie, chyba nie dam rady dojechać do szpitala"
mąż: -"ale to tylko 10 minut jazdy, może dasz radę?"
ja: -"ok, to tylko 10 minut. chyba dam"
i wtedy złapał mnie
CZWARTY skórcz.
i krzyknęlam o 6:20 rano na ciemnym cichym podwórku - tak że się poniosło 10 domów dalej!
"call the ambulance! the baby's head is coming" (dzwoń po karetkę. główka dziecka już idzie)
mój mąż zostawił mnie przy samochodzie pobiegł do domu, rzucił telefon sąsiadce i:
-"please call the ambulance" (dzwoń po karetkę!)
ale operator centarli zacząl zatawać pytania o datę urodzenia itp, więc sąsiadka za moim mężem biegnie daje mu telefon i bieże mnie podtrzymuje w drodze powrotnej od samochodu do kuchni.
(sąsiadka jest w 6 miesiącu ciąży!!)
w tym momencie na tych 10 - 15 krokach drogi powrotnej! w połowie ogródka złapał mnie
PIĄTY skórcz.
i znowu w tej cicości poranka , na osiedlu słychać mój krzyk:
-"the baby's head is coming" (główka dziecka już idzie!)
i czuję że już połowa tej główki jest między moimi nogami. boję się zgnieść dziecko, ale muszę wejść do domu!!! wiszę już prawie na ciężarnej sąsiadce!!!
mój maż na telefonie z lekażem!!
wchodzę do kuchni i w tym momencie złapał mnie
SZÓSTY skórcz!
ja swoje:
-"the baby's head is coming!!"
ja w spodniach!! (dobrze żę dresach) bieliźnie, i cała głowka już wiem że jest na zewnątrz. widać tą główkę przez te spodnie!!!!
w tym czasie druga sąsiadka zaalarmowana moimi "wrzaskami", przyszła z ręcznikami i pomocą.
mój mąż na telefonie słucha lekarza.
przerażony mąż sąsiadki nr1, w szoku ledo opiera się o ścianę!
mąż mówi że lekarz mówi żebym się położyła, ale ja się boję że zgniotę główke dziecka, więc stoję!
sekundy mijają, mi udaje się ściągnąć jedną nogawkę spodni...
i wtedy czuję
SIÓDMY skórcz i wołam:
-"the baby's body is coming" (ciałko już idzie)
mój mąż rzuca telefon i łapie z sąsiadką dziecko w ręczniki.
dziecko leży na podłodze w ręczniku, ja osuwam się na podłogę i siadam.
wycieramy dziecko, czekamy na płacz, ale ono nie wydaje żadnego dźwięku!
trochę zaczynam panikować czy oddycha , czy nie ma tych wód w nosku i buźce,
ale jest różowy i rusza rączkami, ale nie wydaje żadnego dźwięku, wszyscy trzemy go i wstrzymujemy oddechy, panikujac chcemy tylko usłyszeć sygnał karetki!!
i wtedy mąż sąsiadki z dworu krzyczy:
"ambulance!!"
jest 6:50
do domu wbiegają trzej medycy, od razu dwoje do dziecka, jeden do mnie.
sprawdzają serce i oddech dziecka,i zaczynają mnie uspokajać.
dzwonią do położnej w szpitalu zapytać czy przeciać pempowinę, i dostają informację że jeśli ze mną ok, dziecko w porządku a łożysko jeszcze nie wydalone, to poczekać.
czekamy jeszcze kilka minut na położną.
położna przyjeżdża, sprawdza dziecko, zakłada zaciski no i oczywiście mój maż przecina pępowinę.
ja się cała trzęsę jak galareta. nie dociera do mnie żę dziecko jest moje i że już po wszystkim.
ambulance zostaje jeszcze dokończyć rutynowe kontrole i papiery,pytają czy chcemy jechać do szpitala, ale my nie widzimy już sensu ani potrzeby. i odjeżdżają.
położna zostaje z nami na 2 godziny obserwacji mnie i dziecka.
o 14tej ja się jeszcze trzęsę z adrenaliny i szoku.
w rejestrze ze szpitala (który oprawimy w ramkę), w rubryczce miejsce urodzenia: "dom"
kto odebrał poród: " MĄŻ - i imię mojego męża" !!:-)