Mój Jacucha pojechał jeszcze na chwilę do firmy, coś tam pofaksować, ja ubrałam Oliwkę w piżamkę, nakarmiłam ją mleczkiem (dzisiaj kupiliśmy takie płynne w kartonie, Bebiko Junior, wypiła całą butlę)i ogląda teraz swojego ukochanego psa Clifforda.A ja jak zwykle przed kompem
Bodzinka, Ty to szalejesz z gotowaniem, jak nie naleśniczki, to bogracz...Może jak uda nam się spotkać, to zamiast łazić z dziećmi po jakichś zabawolandiach to wbijemy się do Ciebie na obiad
.
Ale, ale : udało nam się dojść do jako takiego porozumienia w sprawie wesela
.Już wykreśliliśmy z listy parę osób ;-).Sala i tak będzie niedroga, bo to po znajomości ;-).Kucharka dowiemy się jutro ile sobie by krzyknęła, ale to kucharka "miejscowa", sprawdzona,itd.Zostaje kwestia ciasta, ale podobno i to się da załatwić za niezbyt wielkie pieniądze.Bo gdyby zamawiać w cukierni, to wiecie, masakra, u nas to ceny z kosmosu mają, mimo że dziura zabita dechami.Jeśli chodzi o obsługę (bo ktoś to żarcie będzie musiał roznieść), to bratowa Jacka powiedziała, ze po co kasę tracić i wynajmować kogoś, jak ona i ktoś jeszcze poroznosi co trzeba i będzie ok.Także wszystko się zaczyna układać.Super
.
Dobra, kończę, bo natchnienie mi się skończyło