:-):-):-)
no wiec najpierw odpowiem
kasiek.....przy porodzie domowym nie ma lekarza tylko polozna, nie ma jako tako sprzetow medycznych bo...nie sa one potrzebne, jest to porod w pelni fizjologiczny, bez ingerencji zewnetrznych, skrajnie rozniacy sie od tych szpitalnych.
Wracajac do sporu slusznosci porodu domowego czy szpitalnego...no coz, spor ten jest sporem odwiecznym dla czasow wspolczesnych....niestety zyjemy w swiecie wdrożeni do systemu, w którym kobietę w ciąży traktuje się jak ciężko chorą pacjentkę. Wiekszosc przecietnych ludzi nie wyobraża sobie, że może być inaczej. Poród oznacza dla wiekszosci przez ostatnie pol wieku pacjentkę na stole, kroplówkę,KTG, jarzeniowe światło, seria badan i zabiegow medycznych. Poród w szpitalu przypomina dobrze naoliwioną machinę, nic nie ma prawa się zaciąć, po prostu wyuczony schemat. Można działać z zamkniętymi oczami. Zacisk do pępowiny musi leżeć zawsze w tym samym miejscu, kroplówka zawsze w tę samą rękę. A o porodzie domowym mozna powiedziec dokladnie odwrotnie. Tu potrzeba intuicji i świadomości a nie tylko specjalistycznej wiedzy medycznej, osoba towarzyszaca przy porodzie nie ma byc gwiazdą medycyny, tylko kimś, kto ma pomóc i wesprzec duchowo rodzaca kobiete. Moja pierwsza ciaza ktora przechodzilam 17 lat temu od samego poczatku zainspirowala mnie do odszukania zrodel, poznania kobiecej natury i samej fizjologi tak pieknej rzeczy jaka jest przyjscie na swiat wlasnego dzieciatka oraz dlaczego wspolczesny swiat wykreowal zupelnie inna wizje tego tak naturalnego zjawiska.
Żeby było jasne, nie jestem calkowita przeciwniczka porodów szpitalnych. Jesli jest taka potrzeba spoleczna i patologiczna (tak! ciaze patologiczne i zagrozone absolutnie nie kwalifikuja sie do porodu pozaszpitalnego) trzeba ja absolutnie zaspakajac ale z mojego punktu widzenia ciaza ktora przebiega prawidlowo i fizjologicznie bez zaburzen nie musi wcale zakonczyc sie w szpitalu. Ba...nawet polecam i bede propagowala z goracego serca rozwiazania w pieleszach wlasnego domu. Dla mnie osobiscie szpital to byłaby życiowa porażka, nie dlatego że ktoś zrobiłby mi umyslnie krzywdę, jednak do końca za kazdym razem czułam, że to nie to miejsce gdzie być powinnam. Nie chcę nawet myśleć, co by było gdyby moja trzecia ciaza zakonczyla sie inaczej. Prawdopodobnie przezylabym gleboka porazke emocjonalna.I znam wiele kobiet, które przez szpitalne przejścia zrezygnowały z kolejnego dziecka. Poród szpitalny z jego wieloma zbędnymi intwerwencjami medycznymi budzi moje obawy i tyle. Tego nie zmienię. Buntuję się przeciwko wszystkim niepotrzebnym interwencjom medycznym. Tym, które mogą się zdarzyć mnie i mojemu dziecku i tym, które zdarzają się tysiącom kobiet każdego dnia, nawet jeśli kobiety te są ich nieświadome.
Nie zmienimy tego co oferuje służba zdrowia i wspolczesna medycyna rodzącym kobietom (nawet nie mam takich zamiarow) i rodzącym się dzieciom bazując na tym, iż jednak większości udaje się przeżyć. Bo wszak nie walczę (na szczęście!) o przeżycie porodu dla mnie i dla dziecka, ale o jego jakość, która jest dla mnie bardzo ważna! Tak jak ważna jest dla mnie jakość życia, a nie wyłącznie życie w ogóle i jakiekolwiek. Ważne tez by się nie zniechęcać i łamać stereotypy na temat pseudo zagrożeń przy porodach domowych. Patrzac na swiatowe statystyki jednak wiecej zagrozen i komplikacji wystepuje podczas porodow odbytych z ingerencja medyczna niz tych naturalnych poza szpitalnych...
Kazdy porod poza szpitalny powinien byc objety rozlegla opieka prenatalna, scisla wspolpraca poloznej i ciezarnej przez caly okres ciazy, oczywiscie ciezarna powinna wykonac wszelkie kompleksowe badania zeby upewnic sie ze kwalifikuje sie do rodzenia w domu, znac swoje cialo, a przede wszystkim byc pewna ze to jest jej miejsce i tego chce.Zastanawial mnie zawsze jaki procent porodow zaplanowanych jako domowe i tak rozpoczetych, konczy sie w szpitalu? No wiec to zależy w głównej mierze od nastawienia. Jeśli ktoś założył, że się uda, to się zwykle udawało. A jeśli ktoś tak trochę chciał, a trochę się bał, ale spróbować nie zaszkodziło, tudzież poddał się "domowej modzie", przeważnie lądował w szpitalu. Kiedyś tak na szybko taką swoją opinię przedstawiłam swojej położnej i generalnie zgodziła się ze mną. Znając wspolczesne szpitale, lekarzy i porody koleżanek, naprawdę lwia część "komplikacji" to
wyraźne następstwo wcześniejszych działań medycznych. Z opowieści dość jasno wynika, że satysfakcjonujące są te porody, w których są połączone dwa czynniki - świadomość matki + późny przyjazd do szpitala.
Te szpitalne zabiegi ktore wiekszosc z nas uwaza za zbawienne i konieczne i tak bardzo nadajace to jakze sztuczne poczucie bezpieczenstwa wrecz przeciwnie w wiekszosci przypadkow wcale moga nie okazac sie wspaniale. Tych "zagrożeń" szpitalnych jest całkiem sporo i przecietna rodzaca nie ma nawet swiadomosci ze to czemu poddaje siebie badz swoje dzieciatko jest bardziej szkodzaca. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebne jest badanie prawie natychmiast po urodzeniu - czy przez ten czas dziecko urośnie, skurczy się, nagle przytyje, gdzieś ucieknie i nie zjawi się na badanie? Nawet przystawienie dziecka do piersi nie skutkuje jakimś wielkim przyrostem wagi, bo pierwsze karmenie to raczej kilka mililitrów, a nie litrów. Do wydalenia smółki zaś i tak trochę minie. Straszne jest przemywanie oczu noworodkowi jakimś tam roztworem srebra. Myślałam, że to już przeszłość, ale nie - normalnie zapuszczają te "kropelki" do oczu. I jakoś mnie odstraszają te szczepienia zaraz po urodzeniu. Nie można z tym zaczekać? Po co ładować te szczepionki, których nota bene lepiej nie łączyć, nowonarodzonemu dziecku.
Glukoza, dokarmianie wywołują we mnie wściekłość. Gdybym urodziła w szpitalu, na pół sekundy dziecka bym z oka nie spuściła, a na mój widok cały szpital by chyba wołał:"tak, wiemy, nie dokarmiać
dziecka"... Witamina K i inne rzeczy "na wszelki wypadek" też do mnie nie przemawiają. Albo jest konieczność podania, albo jej nie ma - co to znaczy profilaktycznie? No i cała otoczka przedporodowa - oxytocyna, leżenie, unieruchomienie przy KTG, nacinanie krocza, czasem dolargan. Zamkniete kolko... indukcja powoduje skurcze tak silne ze pacjentka blaga o znieczulenie....przy znieczuleniu trzeba naciac albo uzyc kleszczy....wiem, rodzaca wtedy uwaza ze lekarz zrobil absolutnie wszystko co bylo potrzebne zeby dziecko sie urodzilo zdrowe a dzieciatko laduje w inkubatorze albo intensywnej terapii bo jest oslabione takim porodem, matka oczywiscie ma utrudnione karmienie co powoduje oslabienie albo zanik laktacji, ale to nic, mozna przeciez podac butelke i tez jest swietnie (przeciez producenci mleka modyfikowanego i formuly musza zarabiac)....absurd. Sledze uwaznie ten temat od lat z glebokim zainteresowaniem i sama widze "slepote" rodzacych dziewczyn. Zastanawiam sie skad to przekonanie ze lekrz jest tym jedynym ktory podejmuje najlepsze decyzje przy odbieraniu naszych dzieci!A gdzie tutaj miejsce dla nas? Naszych cial, naszej fizjologi i intuicji? Dlaczego tak latwo sie poddajemy i robiac z siebie niewolnikow pozwalamy zeby ktos inny dyktowal nam jak mamy urodzic wlasne dziecko. Tylko dlatego ze ktos chodzil przez kilka lat do szkoly medycznej? Czy to czyni go takim znawca??Co medycyna ma wspolnego z natura?? Lekarz jest po to zeby leczyc nieprawidlowosci i schorzenia a nie wtracac sie w nature i fizjologie kobiecego ciala i interferowac z czyms co powinno miec niezaklocany przebieg. Niestety ale takie jest moje osobiste, prywatne zdanie w tej kwestii, nie fanaberia oparta na modzie czy trendzie...modle sie zeby nigdy nie nastapil ten moment ze bede musiala urodzic dziecko w szpitalu.
wybaczcie ze az tyle ale chcialam sie wyczerpujaco wypowiedziec skoro temat zostal juz poruszony