Najważniejsza jest położna. Ja miałam przypadkową, bo ta, z którą chciałam rodzić nie wróciła z urlopu.
Ale zaraz do tej swojej upatrzonej piszę i rezerwuję jej czas.
Mimo wielu przypadków miałam wspaniały poród. Przygotowywałam się dwa miesiące. Chodziłam na fizjoterapię, masowaliśmy z mężem krocze, nastawiałam się psychicznie z kursem hipnoporodu Beaty Meinguer.
Byłoby po prostu idealnie, gdyby nie piździa lekarka, naburmuszona i chamska, która kazała nacinać. Mąż na nią naskoczył, że ma przeczytać plan porodu, bo tam wyraźne napisane, że na nacięcie dodatkowa zgoda, bo wyraźnie napisałam nawet odręcznie, że się nie zgadzam na nacięcie.
To ta od razu, że dziecko będzie kaleką, ja pęknę na pół, a ona pójdzie do więzienia.
Nie zgodziłam się i tak i po jakichś 5 minutach od tej dyskusji córka była już na świecie.
Położna powiedziała, że nigdy nie widziała tak fantastycznie elastycznego krocza. Nie miałam nawet żadnego otarcia.
Zawsze miałam do lekarzy ograniczone zaufanie. A teraz mam jeszcze bardziej.
Ale i tak poród był super. Od wejscia na IP do utulenia córki w dwie godziny się uwinelismy. Najbardziej bolał mnie prysznic po. Bo w trakcie naprawdę dobrze oddychałam i byłam w stanie lekkiej autohipnozy. Lekkiej, bo nie zdążyłam tak całkiem w to wejść, bo za szybko się wszystko działo. A ja cały czas czekałam, kiedy w końcu przyjdzie ten mityczny ból rozrywający ciało. Nie przyszedł.
Dodam, że lekarze mówili, że z tak wąskimi biodrami, to nie ma szans na poród siłami natury. A tu nie dość, że naturalnie, prawie bez bólu, to jeszcze tak sprawnie.
Więc: dużo wiary w siebie, dobre przygotowanie, dobry zespół na sali porodowej (położna!!! + partner odpowiednio przygotowany) i będzie wspaniale!
Wszystkim nam życzę cudownych, wzmacniających porodów!