[FONT="]My też żyjemy, ale ciągle coś...
Od środy 30 października wróciły moje problemy ginekologiczne. Myślałam, że jakoś samo przejdzie, ale po dwóch dniach wiedziałam, że prawdopodobnie kolejna infekcja grzybiczna. No cóż, w poniedziałek chciałam zrobić z tym porządek. Mam w apteczce te globulki, które brałam ostatnio, ale bez porozumienia z lekarzem bałam się sama kombinować. [/FONT]
[FONT="]W poniedziałek 4 listopada szukam na szybko jakiegoś ginekologa. Jestem pewna, że kolejna grzybica niestety. Objawy są takie same, jak ostatnio. Oczywiście dostępny jest tylko dr, który jest starszy od węgla. Nie mam wyboru. Szybko się ogarniam i organizuje. Badanie takie bolesne, że prawie uciekłam z fotela. Masakra. Czy naprawdę nie można zrobić tego delikatniej? Stwierdza, że to od chemii zawartej w proszkach do prania i przepisuje mi tabletki mające na celu odbudować florę bakteryjną- lactovagina. Innymi słowy przepisuje mi zsiadłe mleko w tabletkach. Znaczy, że mam podrażnienie? Jestem zaskoczona, bo jestem niemalże pewna, że to jest taka sama sytuacja, jak ostatnio, ale przecież to nie ja jestem lekarzem, więc wykupuję leki, które nawet nie są na receptę i zaczynamy leczenie. Przez cały tydzień moje cierpienia jedynie się nasilają, a tabletki, które mi przepisał powodują jeszcze większy ból. Jednak mam nadzieję, że muszę być tylko cierpliwa, że trzeba poczekać chwilę na efekt. [/FONT] [FONT="]W sobotę mam w nocy koszmarne sny. Nadal cierpię z powodu ewidentnego zapalenia i już nie ogarniam tego problemu. Wieczorem mamy wesele, a w poniedziałek jest święto 11 listopada, więc znowu wizytę u jakiegokolwiek lekarza mogę załatwiać dopiero od wtorku. A kto jest dostępny od ręki? Jedynie dr ten, który przepisał mi lactovaginę... Jakoś mi nie pomagają jego metody leczenia. Po koszmarach nocnych decyduję się na to, żeby pojechać na pogotowie. Ktoś mnie zbada, przepisze jakieś globulki i przestanę się męczyć, bo tak dłużej nie wydołam. Krzyś jedzie ze mną. Jest sobota, godzina 8:30. Czyli jak w święto. Na pierwszej pomocy kierują nas na NPL, czyli nocna pomoc lekarzy. Tam jak się spodziewałam oczywiście nie ma ginekologa, ale lekarz dyżurny bezskutecznie próbuje połączyć się z oddziałem ginekologicznym. Potem wypełnianie papierów trwa wieczność. Hehe ta biurokracja w naszym kraju jest niesamowita;-). Lekarz nie potrafił mi pomóc, ale skoro już przyszłam- to dokumentacja musi być;-). Ostatecznie wypisał mi skierowanie na oddział do szpitala, bo to był jedyny sposób, żeby mnie ktoś zbadał. No trudno. Wiem, co mi jest i nie chciałabym na taką „pierdołę” zostawać w szpitalu, ale co mam zrobić? Trzeba spróbować się z tego wykurować. Potem z tym skierowaniem idziemy z powrotem na pierwszą pomoc i tam czekamy na ginekologa. Wreszcie zostaję zbadana. Oczywiście tak, jak się spodziewałam nawrót grzybicy i te same globulki, które mam w apteczce (ale bałam się sama je brać, żeby nie zaszkodzić dziecku). Oczywiście lekarz rozumie, że nie chce zostać z takiego powodu w szpitalu i uspakaja mnie, że musimy tylko wypisać kolejne papiery rezygnacji. Kiedyś słyszałam, że jak się samemu rezygnuje, to potem nie chcą przyjmować do szpitala. Bzdura. Lekarz mówi, że nie ma żadnej konsekwencji, ale dokumentacja musi być wypełniona. Hehe spędzamy kolejne pół godziny na papierologii i jestem wolna. Dodam tylko, że już wieczorem po jednej globulce byłam prawie jak nowonarodzona. Rety, a tyle się nacierpiałam. Ponad tydzień. Normalnie masakra. [/FONT] [FONT="] [/FONT] [FONT="]3 dni leczenia i wyraźna poprawa. Przestało mnie wreszcie boleć- jaka ulga… Trochę inaczej czuję teraz ruchy maleństwa tak, jakby się znowu poprzekręcała. [/FONT] [FONT="]W czwartek mam wreszcie wizytę u ginekologa. No i okazuje się, że przez to nietrafne leczenie starszego lekarza tylko więcej szkód, niż dobrego. Poza moim cierpieniem bólowym oczywiście. Szyjka macicy skróciła się przez tą infekcję, a sama macica twardnieje jak kamień nawet przy zwykłym badaniu. No i teraz Spasmolina (na spinanie macicy) 2 razy dziennie i luteina pod język (progesteron na podtrzymanie ciąży) 3 razy i czekamy. Dziecko zeszło niżej, dlatego inaczej czuję ruchy. Mam jak najwięcej leżeć, odpoczywać, w ogóle się nie przemęczać, brać leki i się oszczędzać. Zero współżycia, ani wysiłku. Mamy dopiero pełne 27 tygodni. Żeby było bezpiecznie na poród to najlepiej byłoby przynajmniej 37, więc muszę zrobić wszystko, żeby dotrwać. Załamałam się. Na domiar wszystkiego okazało się, że prawdopodobnie zaraziłam tą grzybicą Krzysia, a potem on z powrotem mnie, bo nikt mi nie powiedział, że jak ja mam grzybicę, to partner też powinien się leczyć. Gdybym się teraz nie zapytała o to, to też pewnie wkrótce bym się zaraziła… Ręce opadają. Jak dostajesz leki na owsiki, to żaden lekarz nie zapomina Ci powiedzieć, że trzeba profilaktycznie odrobaczyć całą rodzinę. A jak dostajesz leki na grzyba, to zapomina. A działanie jest podobne tylko w obrębie osób z którymi się sypia. Dzięki za info. Coraz częściej myślę, że ci nasi lekarze to wszyscy są po jednych pieniądzach… martwię się strasznie o to, co będzie teraz z naszą kruszynką, czy nie będzie się za szybko pchała na ten świat. Mogłaby się nie śpieszyć tak szybko. Ma naprawdę jeszcze bardzo dużo czasu- jeszcze 13 tygodni…[/FONT] [FONT="]W piątek z zalecenia mojego Gina umawiam się z położną na KTG. Ciąża jest jeszcze mała na takie badanie, ale ładnie się zapisuje wykres. Położna nie wie, co ze mną zrobić, bo taki zapis powinien być podpisany przez lekarza, więc kieruje mnie do mojej „ulubionej” Pani dr. Tej od tekstu: „jak sobie poronisz, to sobie poronisz”. Jestem do niej uprzedzona już, ale w tej sytuacji jest mi wszystko jedno byle poczuć się wreszcie gdzieś bezpiecznie. Dr mnie bada. Szyjka jest zamknięta. Robi mi USG szyjki- ma 29mm, czyli teoretycznie skrócona o 1mm. Jednak nie wiem, ile było na początku, skoro mój gin „ręcznie” to zaobserwował. Nie byłoby tragedii, gdyby brzuch nie spinał się nawet przy delikatnym badaniu. Więc jednak jest wrażliwie. Mam się faktycznie oszczędzać i brać luteinę. KTG wyszło chyba ok, nie ma się do czego przyczepić. Wypisuje mi jednak skierowanie do szpitala, gdyby cokolwiek niepokojącego się działo. Jest tak „wczesna” ciąża, że w moim szpitalu w razie coś- nie uratują mi dziecka. Dlatego skierowanie od razu do Matki Polki w Łodzi na „w razie czego”. Jestem generalnie przerażona i nie wiem, czy powinnam się martwić, czy to tylko apel o oszczędzanie się. Łzy w oczach, znowu coś idzie nie tak… Żeby tylko dotrwać jeszcze z 10 tygodni. Większą część dnia leżę i staram się bardzo, żeby maleństwo zostało na swoim miejscu jak najdłużej. Beata jest mega delikatna dla mnie tak, jakby wyczuwała. Normalnie w szoku jestem jak ona reaguje. Kolejny dzień w dwupaku. Oby do przodu… Trzymajcie kciuki... Buziale przesyłamy[/FONT]