Patina, Pieszczoszka - czasem dzieciaczki jak już wypiją swoją porcję, to nie odczuwają od razu sytości. trzeba poczekać chwilkę aż dojdzie im do móżdżków, że brzuszek pełny - z Bartim tak było pomogło przeczekanie z 15minut, ale czasem darł się mimo wszystko i trzeba było dorobić, nie było zmiłuj. niedługo się wszystko unormuje, mnie też Hania czasem przeraża, bo potrafi wtrąbić 120 i drzeć się o jeszcze. trzeba będzie kupić dużą butelkę
Ale się dziś wściekłam..
wybraliśmy się do lekarza, a wcześniej do pracy Miśka wpisać hanię do legitymacji ubezpieczeniowej, bo nas inaczej nie przyjmą. nie wpisali, bo potrzebny jest pesel, więc jedziemy do urzędu, a tu zonk - trzeba jechać do naszej małe mieścinki, a jakoś nikt o tym nie wspomniał przy rejestrowaniu dziecka. no to jedziemy do nas, a tu się okazuje, że dopiero przyszły jej papiery dzisiaj i idzie na eksport, przez boże ciało nie mam co liczyć na pesel w tym tyg, mam dzwonić w poniedziałek.
A do tego wszystkiego? okazuje się, że naszej pediatry nie ma do końca tygodnia, może miesiąca - a my dalej czekamy na pierwszą wizytę - trzeba będzie iść do innej.
jakby tego było mało..
Barti coś jest chory - w nocy przyszedł, że mu niedobrze, gorączka 38,3 (więcej, bo się wiercił i nie chciał mierzyć), nie spał 3h w nocy, a ja z nim - i tak biegałam od niego do Hani. jak Barti się uśpił, to Hania wstała i nie spałam prawie w ogóle. Pan i Władca spał w najlepsze, ale akurat zmiana by nic nie dała, bo są sytuacje, w których jego obecność działa na Bartka jak płachta na byka. pod pracą Miśka Barti zdecydował, że w końcu zwymiotuje i tak staliśmy na parkingu, w deszczu i wymiotowaliśmy..
na dobitkę klimatyzacja w aucie się rozszczelniła i czeka nas naprawa, która nie zapowiada się tania.. do tego ubezpieczenie auta, 18stka siostry Miśka i jeszcze 2500 do spłaty za matkę.
żyć nie umierać...
ale co tam! damy radę, bo musimy, a po tym wszystkim kupię sobie coś na pocieszenie - może chustę do noszenia Hani.. tak jakoś mnie to kusi.. zostało tylko przetrwać czerwiec - już niedługo!
Ale się dziś wściekłam..
wybraliśmy się do lekarza, a wcześniej do pracy Miśka wpisać hanię do legitymacji ubezpieczeniowej, bo nas inaczej nie przyjmą. nie wpisali, bo potrzebny jest pesel, więc jedziemy do urzędu, a tu zonk - trzeba jechać do naszej małe mieścinki, a jakoś nikt o tym nie wspomniał przy rejestrowaniu dziecka. no to jedziemy do nas, a tu się okazuje, że dopiero przyszły jej papiery dzisiaj i idzie na eksport, przez boże ciało nie mam co liczyć na pesel w tym tyg, mam dzwonić w poniedziałek.
A do tego wszystkiego? okazuje się, że naszej pediatry nie ma do końca tygodnia, może miesiąca - a my dalej czekamy na pierwszą wizytę - trzeba będzie iść do innej.
jakby tego było mało..
Barti coś jest chory - w nocy przyszedł, że mu niedobrze, gorączka 38,3 (więcej, bo się wiercił i nie chciał mierzyć), nie spał 3h w nocy, a ja z nim - i tak biegałam od niego do Hani. jak Barti się uśpił, to Hania wstała i nie spałam prawie w ogóle. Pan i Władca spał w najlepsze, ale akurat zmiana by nic nie dała, bo są sytuacje, w których jego obecność działa na Bartka jak płachta na byka. pod pracą Miśka Barti zdecydował, że w końcu zwymiotuje i tak staliśmy na parkingu, w deszczu i wymiotowaliśmy..
na dobitkę klimatyzacja w aucie się rozszczelniła i czeka nas naprawa, która nie zapowiada się tania.. do tego ubezpieczenie auta, 18stka siostry Miśka i jeszcze 2500 do spłaty za matkę.
żyć nie umierać...
ale co tam! damy radę, bo musimy, a po tym wszystkim kupię sobie coś na pocieszenie - może chustę do noszenia Hani.. tak jakoś mnie to kusi.. zostało tylko przetrwać czerwiec - już niedługo!