Witajcie dziewczyny…
Mam nadzieję, że mogę do Was dołączyć. Pozwolicie i mnie się wypłakać, wyżalić….
Na forum jestem od dawna ale tak bardzo broniłam się przed tym wątkiem, jak się okazuje niezwykle potrzebnym Aniołkowym Mamusiom. Ja nią jestem od 5,5 roku…
Moja pierwsza córeczka Ania urodziła się 15.06.2006 r. w 24 tc. Niespodziewanie, nieoczekiwanie, za wcześnie… Była malutka, kruchutka i zbyt słaba, żeby żyć. Te kilka chwil jakże dla mnie pięknych i bezcennych, przez które dane nam było wspólnie przeżyc na tym świecie moment tak niezwykły, cudowny a zarazem tragiczny był jedynym momentem jaki chce pamiętać. Nie chce pisać o bezdusznej pielęgniarce,o czyszczeniu bez znieczulenia,o ludziach gapiących się na nas,niosących na rękach malą,białą trumienkę,o problemach z pogrzebem…To wszystko było nieważne.
Następnego dnia wątłe ciałko Ani spoczęło głęboko w ziemi na malutkim,wiejskim cmentarzu między zmarłymi dziadkami,ciociami,wujkami,kuzynami,których nie miała okazji poznać za życia.Pewna jestem jednak,że charakterek odziedziczony po rodzicach daje popalić tam,na górze całej rodzince..Córeczka mamusi
[*].
Żal,depresja,ogromny smutek i tęsknota…
Po niespełna 3 latach decyzja o staraniach o dziecko.
Przez 2,5 roku mnóstwo badań,zabiegów,3 nieudane inseminacje. Odpuściliśmy na chwilkę bo jedyną nadzieją było in vitro. Ale niestety nie mieliśmy takich pieniędzy. Postanowiliśmy,że P. pojedzie na kontrakt,żeby zarobić na ivf. 2 tyg po Jego wyjeździe beta na polecenie gina,zapomniana na 3 dni(bo przecież i tak nic z tego) i ogromne zaskoczenie, radość nie porównywalnaz niczym. Beta pozytywna ale bardzo wysoka jak na początek ciąży. Znowu gin,powtorka bety. Usg….kolejny piękny moment. Dwa pięknie bijące serduszka. Znowu będę mamą,jak się potem okazało mamą dwóch dziewczynek,Leny i Ewy.
Cała rodzina na nie czekała,wszyscy modliliśmy się bardzo gorąco.
Ciąża zagrozona,pessar,leżenie plackiem,szpital. To nic,wytrzymam-myślałam,najważniejsze są dziewczynki. Starałam się nie narzekać,bo jakim prawem? Dostałam to na co tyle czekałam, grzechem byłoby marudzenie.
Koniec listopada,poczatek 18 tyg. Moje nogi zaczęły puchnąć,brzuch twardnieć. W piątek 2 grudnia miałam mieć wizyte kontrolną,wczesniej jednak dostałam wysokiej gorączki. Telefon do gina,natychmiast szpital. Dwóch lekarzy szukających przez 15 minut bijących serduszek. Najdłuższe i najgorsze 15 minut mojego życia. Niestety,dziewczynkom serduszka już nie biją. Poród,znieczulenie,czyszczenie,relanium,psycholog…
Bez pogrzebu,bez białej trumienki,bez całej rodziny moje kochane córeńki spoczęły w koszyku wiklinowym obok swojej starszej siostry,w jednej zimnej mogile.
Jeszcze to chyba do mnie nie dotarło.Budzę się w nocy,szukam brzucha. Mimowolnie kładę na nim ręce i sie uśmiecham. Uśmiech zaraz jednak znika z mojej twarzy. Czasem wydaje mi się,że się przekręcają,że dalej tam są. Nie zdązyłam czuć mocnych kopniaczków,jedynie lekkie ruchy ale tęsknie za tym bardzo. A potem się budzę i okazuje się,że to tylko sen,że moje wnętrze wypełnia tylko krzyk,płacz,złość,zal,którego nie potrafię uzewnętrznić.
Tęsknię za moimi dziewczynkami....