reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

"ludzie marzą o Aniołach ja trzymałam jednego w ramionach"

Pewna mądra opowieść…


Umarłe dziecko Żałoba gościła w domu, żałoba panowała w sercach. Umarło najmłodsze dziecko, czteroletni , jedyny syn, nadzieja i radość rodziców. Mieli wprawdzie dwie córki, obie były dobre i kochane dziewczynki, ale utracone dziecko jest zawsze najukochańsze. Los ciężko ich doświadczył. Ojciec był głęboko zrozpaczony, ale matkę zmiażdżył wielki ból. Dni i noce siedziała nad chorym dzieckiem, pielęgnowała je i tuliła. Czuła w nim cząstkę siebie. Nie mogła tego pojąć, że dziecko umarło, że włożą je do trumny i pochowają w grobie. Bóg nie mógł jej zabrać dziecka – myślała – a skoro się tak jednak stało i miała już tę pewność, powiedziała w swym bezmiernym bólu: „To pewnie Bóg o tym nie wiedział. Ma on tu na ziemi służbę pozbawioną serca, która robi to, co jej się podoba i nie słyszy modlitw matki!” W bólu wyrzekła się Boga i wówczas ogarnęły ją ponure myśli. Myśli o wiecznej śmierci, o tym, że człowiek stanie się prochem w ziemi i że tak się wszystko skończy. Gdy tak rozmyślała, nie miała się na czym oprzeć i pogrążała się w nicość i w zwątpienie bez dna. W najcięższych chwilach nie mogła już płakać. Nie myślała o swych córeczkach, które pozostały. Łzy męża spadały na jej czoło, ale nie podnosiła ku niemu oczu. Myśli jej były przy zmarłym dziecku. Żyła wywołaniem każdego wspomnienia o nim, każdego z jego niewinnych, dziecięcych słów. Nadszedł dzień pogrzebu. Matka parę poprzednich nocy spędziła bezsennie, o świcie zmogło ją zmęczenie i zasnęła na krótko. Przez ten czas wyniesiono trumnę do sąsiedniego pokoju i zabito ją gwoździami, aby matka nie słyszała uderzeń młotka. Obudziwszy się wstała, a mąż powiedział do niej ze łzami: – Zamknęliśmy trumnę, tak musiało się stać. – Gdy Bóg jest dla mnie okrutny, jakże mogą ludzie być lepsi! – zawołała szlochając i płacząc. Zaniesiono trumnę do grobu. Niepocieszona matka siedziała obok swych córeczek, patrzyła na nie, nie widząc ich. Jej myśli odbiegały od domu, oddała się bólowi. Tak minął dzień pogrzebu i wiele innych dni minęło w tym samym jednostajnym, ciężkim bólu. Patrzyli na nią domownicy wilgotnymi oczami i smutnym wzrokiem. Nie słuchała ich pocieszeń – i cóż mogli powiedzieć, sami byli zbyt ciężko zmartwieni. Zdawało się, że sen opuścił ją zupełnie, a sen byłby jej najlepszym przyjacielem, przywróciłby spokój duszy. Zmuszali ją, aby kładła się do łóżka, a ona, położywszy się, udawała, że śpi. Pewnej nocy mąż, słysząc jej oddech, pewien, że od- nalazła spokój i ulgę, złożył ręce w modlitwie i wkrótce zasnął zdrowym i mocnym snem. Matka podniosła się , narzuciła na siebie suknię i cicho wymknęła się z domu. Poszła tam, gdzie całe dni i noce podążały jej myśli – do grobu, w którym leżało jej dziecko. Nikt jej nie widział i ona nie widziała nikogo. Matka weszła na cmentarz, podeszła do małej mogiłki, która była jednym wielkim bukietem pachnących kwiatów. Usiadła i pochyliła głowę, jak gdyby poprzez gęstą warstwę ziemi mogła zobaczyć swego chłopczyka. Nie mogła zapomnieć kochanego wyrazu jego oczu, nawet wtedy, gdy był już chory. Jakże wymowne było jego spojrzenie, kiedy się nad nim pochylała i ujmowała jego delikatną rączkę, której sam nie mógł już podnieść. Tak, jak siedziała nad jego łóżkiem, czuwała teraz nad jego grobem, ale tutaj łzy mogły swobodnie płynąć i spadać na grób. – Chcesz pójść za swoim dzieckiem? – powiedział jakiś głos tuż obok niej. Dźwięczał tak jasno, tak głęboko, że przeniknął do jej serca. Spojrzała: obok niej stał jakiś człowiek, owinięty w obszerny, żałobny płaszcz, którego kaptur przykrywał mu głowę. Jego twarz była surowa, ale wzbudzała zaufanie a oczy promieniały, jak gdyby był młodym człowiekiem. – Za moim dzieckiem – w jej oczach była prośba pełna rozpaczy. – Czy odważysz się pójść za mną? – spytała postać – Jestem Śmierć. Skinęła głową. I nagle zdawało się, że wszystkie gwiazdy płoną takim blaskiem, jak księżyc w pełni; zobaczyła cały przepych barw w kwiatach na grobie. Powłoka ziemi zapadała się łagodnie a postać rozpostarła nad nią swój czarny płaszcz! Pogrążała się w ziemi a cmentarz rozpościerał się nad jej głową jak dach. Nastała noc, noc śmierci. Rąbek płaszcza uchylił się i oto matka stała w potężnej hali. Panował półmrok. Nagle zobaczyła przed sobą swoje dziecko i w tejże chwili przytulała je do swego serca, a ono uśmiechało się do niej i było piękniejsze niż dawniej. Wydała okrzyk, ale nie usłyszano go, gdyż wokół niej rozbrzmiewała cudowna muzyka. Nigdy jeszcze nie słyszała tak błogich tonów, wydobywały się one spoza ciężkiej i czarnej jak noc zasłony, która oddzielała halę od wielkiego kraju wieczności. – Moja droga, miła mamo! – usłyszała głos swego kochanego dziecka, a potem w nieskończonej błogości poczuła jeden pocałunek za drugim. – Na ziemi nie jest tak pięknie! Widzisz mamo, czy widzisz to wszystko? Oto szczęście! Ale matka nie widziała nic, co dziecko pokazywało, nic oprócz czarnej nocy. Patrzyła ziemskimi oczami, nie tak jak dziecko, które Bóg do siebie prowadził. Słyszała dźwięki, tony, ale nie słyszała słów, w które pragnęła wierzyć. – Teraz mogę fruwać, mamo – powiedziało dziecko – pofrunąć ze wszystkimi radosnymi dziećmi tam, do Boga. Chciałbym tak bardzo frunąć, ale kiedy ty płaczesz, jak teraz, nie mogę cię porzucić, a chciałbym tak bardzo! Czyż nie mogę pójść z nimi? Przyjdziesz przecież do mnie wkrótce, moja miła mamo! – Ach, zostań – powiedziała – tylko przez chwilę. Jeden jedyny raz chcę na ciebie spojrzeć, pocałować cię i utulić w moich ramionach! – Całowała je i tuliła. Wtem z góry zabrzmiało jej imię, głos ten był bardzo żałosny. Cóż to mogło być? – Czy słyszysz? – powiedziało dziecko – To ojciec cię woła! I znowu po chwili rozległy się głębokie westchnienia, jak gdyby płaczących dzieci. – To moje siostry! – rzekło dziecko – Mamo, chyba o nich nie zapomniałaś? Wtedy wspomniała o tych, których zostawiła i ogarnął ją lęk. Ich wołanie i westchnienia rozbrzmiewały jeszcze w górze, prawie o nich zapomniała dla umarłego dziecka. – Mamo, teraz biją dzwony Królestwa Niebieskiego! – powiedziało dziecko. – Mamo, teraz wschodzi słońce! Spłynęło na nią olśniewające światło, dziecko zniknęło, a ona wzniosła się w górę. Zrobiło się zimno, podniosła głowę i spostrzegła, że leży na grobie swego dziecka. Bóg zesłał jej sen i we śnie stał się podporą jej stóp, światłem jej rozumu. Uklękła i modliła się: – Przebacz mi Panie Boże, że chciałam zatrzymać wieczną duszę w jej locie i że pragnęłam zapomnieć o obowiązkach, którymi mnie tu na ziemi obarczyłeś względem żywych! Gdy wymówiła te słowa, poczuła ulgę w sercu. Wzeszło słońce, nad jej głową zaśpiewał ptaszek, dzwony kościelne dzwoniły na mszę poranną. Dokoła niej panował nastrój tak uroczysty, jak w jej sercu. Poznała swego Boga, przypomniała sobie swoje obowiązki i pełna tęsknoty pośpieszyła do domu. Pochyliła się nad mężem i serdecznym pocałunkiem obudziła go. Mówili do siebie słowa serdeczne i szczere. Była silna i łagodna, tak jak tylko żona potrafi być, stała się źródłem pociechy: – Wola Boga jest zawsze najlepsza! A mąż spytał: – Skąd zaczerpnęłaś nagle tyle sił i tak pocieszające myśli? Ona zaś pocałowała męża i dzieci i powiedziała: – Mam je od Boga za pośrednictwem naszego zmarłego dziecka.
 
reklama
EWASK to dobrze, że Julcia pamięta...chyba...? ja bym tak chciała, żeby ktoś pamiętał...wydaje mi się, że po pół roku nikt już o niczym nie pamięta...a mi wcale nie jest lepiej. Moja mama poroniła 2 razy, pierwszy raz chyba przede mną, a drugi raz po mnie, podobno drugie dziecko straciła w wysokiej ciąży. Chciałabym z nią porozmawiać o tym, ale boję się, że powie : będziesz miała kolejne dzieci, a ja nie chcę tego słuchać, ale chciałabym o tym porozmawiać, ona nie wie, że ja to tak przeżywam. Ona chyba tego tak nie przeżywała, to były chyba inne czasy, prawie 30 lat temu, poza tym miała męża...nie była sama...Niby czas leczy i wszystko mija, ale to chyba nie w tym przypadku. Codziennie płaczę, ta tęsknota jest nie do opisania i po prostu zabija...zabija od wewnątrz. Nie wyobrażam sobie świąt...
Nie potrafię się ogarnąć po tym wszystkim, nie potrafię no.
 
kindzi , moja mama takze stracila mojego brata w wysokiej ciazy , mama nie czula ruchow poszla do lekarza , lekarz powiedzial ze slychac tetno dziecka , mama nadal nie czula ruchow , lekarz powiedzial ze czasami sie tak zdarza ,ze moze sie wystraszyl... minely kolejne 3 dni i mama dostala silnego krwotoku... okazalo sie ze dziecko juz te kilka dni nie zylo , na szczescie ze mama nie dostala zakazenia , w kazdym razie dziecko nie zostalo pochowane , bo mama go nawet sama nie rodzila... i chociaz ja sobie potrafie wyobrazic co czula... na dzien dzisiejszy , mama opowiedziala mi o tej ciazy ...ale nigdy nie wnika chyba zamyka sie tak samo jak ja teraz po odejsciu Michasia ... takze musimy nasze mamy zrozumiec...
Kindzia u mnie tez wszystko jest swieze, tez rycze czasami w sytuacjach moze dla kogos malo zrozumialych ale bardzo wiele sytuacji doprowadza mnie do placzu , wieczorem gdy klade sie spac niejednokrotnie ... ogladam zdjecia , filmik ktory zrobilam i wyje tak ze nie raz tchu mi brakuje... czas nie leczy ran czas przyzwyczaja do bol... dla nas kochana musi ten czas minac , wiem o tym choc i ja ...co jakis czas mam chwile zwatpienia tak jak i Ty... tule Cie mocno trzymaj sie dla swojego Anioleczka:*
 
Jeju Marka dziękuję Ci bardzo...dobrze wiedzieć, że ktoś rozumie...ja w ogóle nie gadałam z moją mamą na te tematy, tylko mi zawsze powtarza, jak widzi, że coś jest nie tak, że wszystko się ułoży i głowa do góry. Dopiero od niedawna zaczęło do mnie docierać, że ja przecież mam dwójkę aniołkowych rodzeństwa!nie wiem, czy poprawnie napisałam. Dziwne to wszystko... idę w poniedziałek do psychologa, muszę ją zapytać o kilka kwestii. U mnie te uczucia, odczucia, to wszystko jest na tyle silne, że ostatnio miałam bardzo mocne myśli o zakończeniu swojego marnego życia, zwijałam się z bólu wewnętrznego...ja wiem, jak to brzmi dziewczyny, że jakaś nienormalna jestem, ale coraz częściej mam takie myśli...po co mam żyć...jestem sama, samotna, bez mojego kochanego maluszka i innych...katastrofa...
 
Kindzi, dobrze ze idziesz do psychologa! Wierze ze lekarz z pomocą twojego anioła pomogą ci wstać i iść dalej.
Mnie rownież ogarniaja takie myśli jak ciebie. Wydaje mi się ze nie mam po co żyć, za to mam dla kogo umrzeć!
 
Zdjęcie0273.jpg


taką kulę kupiłam...
Dokładnie pola...
ja też mam nadzieję, że pomoże mi psycholog, to nie jest moja pierwsza wizyta, mam do niej mnóstwo pytań w związku z moimi odczuciami, uczuciami...jak to wszystko przejść, jak się pozbierać po tym...te myśli są nie do pojęcia...nie do przejścia... tłumaczę sobie, ze to, co się stało ma sens, tłumaczę na różne sposoby...wróciłam też do Boga, jakoś mi lżej z tym. Ale nie wróciłam w sensie "transakcji wiązanej", tylko dlatego, że chciałam, potrzebowałam...egoistka? może... ale było mi to potrzebne. Boże pomóż....straciłysmy to, do czego w sumie zostałyśmy stworzone... jak to przeżyć i zrozumieć?...........
 
Kindzi, chyba nigdy tego nie zrozumiemy. Jedyne co możemy zrobić to zaakceptować....

Ja już od jakiegoś czasu byłam blisko Boga. Ta ciąża była wymodlona, wyczekana. Nie było dnia w którym nie dziekowalabym Bogu za ten Cud! Przez cała ciążę były odprawiane msze w naszej intencji...
Po śmierci Zuzi nie mogłam pojąć dlaczego.... Nie przestalam wierzyc w Boga ale przestalam wierzyc w modlitwe... bylam na niego zla (choc nie jestem pewna czy to dobre slowo) ze mi to uczynil... przestalam sie modlic...
Moja wiara jest jednak na tyle silna ze wracam do Boga. Powoli... Zaczynam z nim "rozmawiać" ale juz o nic nie prosze... nie jestem tez jeszcze gotowa aby pójść do kościoła....
Wiem ze to się zmieni ale potrzebuje jeszcze czasu...
 
Ostatnia edycja:
Witajcie moje Kochane Dziewczynki

Sylwetka, Aga wpadajcie częściej...Naprawdę tęsknimy.
Kindzi Kochana straciłyśmy tylko na chwilę...Życie na ziemi bowiem trwa tylko chwilę w porównaniu do wieczności.
Tym możemy się pocieszać że kiedyś na wieki będziemy razem z naszymi maluszkami:tak:
Pola mój mąż po śmierci drugiego dziecka tez przestał się modlić. Chodzi do kościoła ale...
Nie zmuszam go choć dla mnie to cierpienie dodatkowe. Nie rozumiem wszystkiego ale wierzę Bogu.Trzymam się Go jak ostatniej deski ratunku. Zakorzeniony jest w nas obraz Boga jako sędziego. Pozostałosci jansenizmu. Trudno to wykorzenić a przecież Bóg to nasz największy Przyjaciel. Oddał za nas swoje życie byśmy kiedyś mogli być z naszymi dziećmi.
Nasz rozum jest ograniczony jak wszystko na ziemi.Dopiero wieczność otworzy przed nami wszystkie drzwi.Wszystko co niejasne stanie się jasne. teraz patrzymy jak na zwierciadło.Widzimy siebie a nie to co jest na nim...

Miłego dnia

Kubusiu (*)
 
Ostatnia edycja:
reklama
Witajcie :-)
A ja rozumiem Waszych męzów, sama chyba czuję jakbym focha walnęła, mam taki wewnętrzny żal, że tak przecież bardzo prosiłam, błagałam, a On jednak kazał mi cierpieć..... boję się trochę tego, bo wiadomo, że z Hanią też może być różnie, ale nie potrafię inaczej, może jak już urodzę i będzie wszystko ok, to mi przejdzie i znów uwierzę....
Miłej niedzieli Wam życzę.....
 
Do góry