Macie rację...i wiem, ze po każdej burzy zawsze wychodzi słońce...tylko czasem wydaje mi sie, ze to słońce nigdy nie wzejdzie, ale wschodzi i zaczyna świecić tak mocno, ze osusza ostatnie krople deszczu...
Ponakładało mi sie wczoraj wszystko i już zabrakło sił, aby patrzeć z nadzieją w przyszłosć. Zwykle dyskutuję sama ze sobą, wtedy Wojtuś pomaga, rozmawiam z nim i jest lepiej, ale wczoraj chyba go nie słuchałam. Najbardziej żałuje, że podczas takich zjazdów odstawiam chłopców na bok. Oczywiscie wiem, ze tak nie powinno być.,. Ja straciłam synka, a oni brata. Nie muszą jeszcze dodatkowo tracić mamy. A wiem, ze tak czasem jest, zamykam sie w obie, szukam samotności...Walcze z tym i staram sie, aby było tak najrzadziej, ale tak jest...
Juz dzisiaj jest troszke lepiej. Wieczorem pogadałam z koleżanką i dalszą sąsiadką, mamą aniołka...Tak zwyczajnie pogadałysmy o WOjtusiu, potrzebowałam tego. Nienawidzę, gdy każdy sie nie odzywa i udaje, ze go nie było. Był, kochał, robił różne rzeczy śmieszne i te, które nas rozczulały...
Czytałam Wasze opinie o psychologach i psychiatrach. Oni sa tylko ludżmi, czasem na nieodpowiednim stanowisku. A ja znalazłam odpowiedź na zdziwienie tych, którzy nie rozumieją, że mówimy, że mamy dzieci, ale one są w Niebie. Zaczne odpowiadać/; A masz rodziców? A jak odejdą to powiesz, ze nie masz rodziców, czy po prostu powiesz, ze nie żyją? Bo ludzie musza to zrozumieć, mówimy, że mamy ciocię, babcie, mamę, wujka, tylko odeszli, a jak powiemy tak o dziecku to ludzie niektórzy są obużeni, ze mówimy? A nie powinno tak być, mamy wieksze prawo mówić i wspominać nasze dzieci niż każdy.
(*) WOjtusiu
(*) Aniołki