Bibi, przy nich wytrzymałam, wybuchłam jak poszli, udało mi się tyle wytrzymać...Ale było mi tak cieżko. Dla nich też pewnie nie była to idealna sytuacja, szli bokiem, a mogliby spacerować pod moim domem...Nie wiem, co mnie podlkusiło, aby iść w tamta stronę, zawsze chodze w inną. Byłam tez troszke zla, bo to byla ta sasiadka, ktora powiedziala mojemu mezowi, ze może tak lepiej, bo bylby chory...I wróciła ta mysl, czy swojej synowej też by tak powiedziała... W sobotę tak się zdenerwowałam, ze w ogóle uspokoć sie nie mogłam...Wiem, ze będzie bolało, ale czasem ten ból tak cieżko wytrzymać i złoszczę sie sama na siebie, ze pomomo tego, ze jest taki ogromny, to jakoś go wytrzymuję, chociaż nie powinnam.
W ogole dziwnie sie czuje. Jeden dzień mam mnóstwo energii, sprzątam, gotuję, chciałabym w domu coś zmieniac, malować, a na drugi chowam sie pod kołdrą i nie chcę z nikim rozmawiać.
Nie mogę sie przemóc, aby wyjść do ludzi, chyba, ze mąż mnie wyciągnie. Nie chce mi sie jeździć, odwiedzać, rozmawiać, bo wydaje mi sie, ze to wszystko takie puste...