W niedziele, czyli 22 kwietnia (termin miałam na 23 .04)poszliśmy z męzem na porodówkę bo miałam troche krwi na wkładce, ale to było z otwierającej sie szyjki i już nie pozwolili mi wrócić do domu bo termin był na poniedziałek. Miałam w nocy małe skurcze ale nic ciekawego i tak do za 11.50 miałam rozwarcie na 3,5 i poproszono mnie na badanie celem sprawdzenia zy coś ruszyło. Dodam że mój lekarz prowadzący powiedział ze nie bedziemy niczego przyspieszać bo ładnie idzie naturalnym torem.
Na badanie czekała na mnie jakas baba, z geby mi sie nie spodobała, no ale siadam i ona mi tam gmera, i za chwile patrze a ona mi zaczyna długiego druta mi tam wkładać i dusić brzuch, bałam sie bo nic nie mówiła mi co sie dziee, rozwarcie nadal na 3,5 a ona mi zaczeła przebijać wody płodowe. Trochę to trwało ale cos tam poszło ,zacza mnie brzuch mocnie boleć ale jeszcze nic takiego. Ta baba sobie poszała i pytam takiej połoznej, bardzo fajna, co sie dzieje, czy ja już rodzę? Ona mówi ze nie wie dlaczego tak doktor zrobiła i sie też dziwi. Podłączyli mi oxytocyne i zaczęły sie bóle. Zdążyłam szybko do męza zadzwonić żeby przyjechał. Jak dotarł to juz mnie bardzo bolałao. Połozna móiw zeby wstac i chodzic to bedzie mi lepie. I tak około godziny chodziliśmy po korytarzu miałam skurcze co 2 minuty mąż mnie podtrzymywał bo z bólu nogi mi sie uginały. Po tym czasie połozna mówi zeby na piłke usuąć bo szybciej pójdzie. I tak zrobiłam i myslałam ze umrę z bólu to co czułam nie da się opisać, wody mi sie polałay na tej piłce przy każdym skurczu, a wytrzymałam ich pięć, po czym prawie padałm i musieli mnie na łózko położyć podali mi morfinę i nie wiem co tam jeszcze, ale to nic nie złagodziło bólu. I od te pory mało co pamiętam bo po strasznie cierpiałam. Pamiętam tylko głos męża który mi mówił co robić, bez niego bym nie urodziła, słuchałam tylko jego. |Przyporodzie było z 8 osób, widze ich jak przez mgłę, no i szkoła rodzenia bez niej tez było by ciezko bo to ze umiałam oddychać i mój mąż wiedział jak ma to wyglądać pomogło.
Podobno jak już główka był nna wylocie to darłam sie zeby mnie pocieli po juz nie zyje. Nacieli mnie bo podobno miałam w ogóle krocze nieelastyczne i nieststy to też czułam i bolałao, ale przy skurczach to pikuś.
N o i w ogromnych bólach przyszła na świat o 14.30 nasza niunia, mąz nie przcią pepowiny bo mała długo nie płakała, ale nic jej nie było tylko tak jakoś mało płaczliwa, ale z tego wszystkiego połozna przecieła i potem przepraszała ale szybko sie wszystko działo.
Stwierdzam ze jakbym miała teraz wybór to chciałbym cc i niegdy już nie zdecyduję sie na poród naturalny - nigdy, był to dla mnie ból podna moe sieły psychiczne, jeszcze chwila a bym zwariowała bo to było straszne mimo wspaniałego personelu i położnych które były naprawde super i mój mężuś któremu niegdy sie nie odwdzięczę za to co dla mnie zrobił, był wspaniały, kochany i dzieki jego wsparciu się nie poddałam.
W szpitali pierwsze dwie noce płakałm bo nie mogłam wstać, miałam zawroty głowy, mdlałam, miałam problemy z oddychaniem, jak wstawałam z łózka to od razu łapałam powoetrze jak staruszka na chora na astmę. No i ból krocza przez co nie mogłam nic przy małej zrobić co mnie frustrowało i doprowadzało do rozpaczy. No ale juz est prawie dobrze, moja córeczka jest idealna i nie mogłabym sobie lepiej jej wymarzyć
no i jestem w niej zakochana bez pamięcie.