reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Lista rozdwojonych styczniówek 2008

w końcu mam chwilę, więc opowiem Wam o swoim przeżyciu:
a wiec jak każdej nocy obudziłam się o 1.00 w nocy żeby isć na siusiu; tym razem jednak po powrocie z toalety nie mogłam zasnąć, bo co parę minut bolał mnie brzuch... bolal, przestawał, znów pobolał... w koncu doszło do mnie że TO CHYBA JUŻ CZAS!! (po tylu przeżyciach wcześniejszych, nadziejach na wcześniejszy poród nie dochodziło do mnie co się dzieje...); akurcze mialam co 10minut; akurat jak leżałam w łóżku, przechodziła też mama na siku, więc się jej pytam: "mamo, ile musi być skurczów co 10minut żeby były z częstotliwością co 7minut?" na co matka przerażona kazala mi się szybko pakować i jechać do szpitala; ja nie chcialam, bo w szkole rodzenia mówili że mają być regularne skurcze co 7minut, a te moje to co 10minut, 2skurcze wypadły, i takie nie za bardzo bolesne...
no ale zanim sie zebrałam, wykąpalam, to skurcze były już częstsze, więc wyruszyliśmy w drogę, żeby powitac naszą córeczkę po tej stronie świata :-D
na izbie przyjęć bylismy ok.4.00, pani wypelniła wszystkie papiery, dała nam specjalna piżamkę dla przyszłego tatusia, kazała sie przebrać, pobadała i zaprowadziła nas na porodówkę...
sala jak każda inna, łóżko, szafka, radio (cudowny wynalazek, nawet jak kazali mi przeć to se spiewalam "Don't cha"), żółte ściany, przyrząd do robienia ktg i... wózeczek, w którym jeżdżą szpitalne noworodki... kolejna pielęgniarka zrobila ze mną wywiad i zostawiła nas samych. Nudno na tej sali jak nic, skurcze wciąż co 10min, mało bolesne, Stasiu w pewnym momencie zasnął na krześle :eek: (faceci, na nich zawsze można liczyć...); co jakis czas przychodziła położna i pytała jak mi idzie, ale cholera nic mi nie szło... o 8.00 rano przyniosla mi piłkę i kazala skakać przez godzinę, ale to nic nie dało, akcja porodowa wciąż w tym samym miejscu; wtedy połozna zdecydowala że podłączy mi oxytocynę; dala też środek przeciwbólowy i kazała wolać jak skurcze będą częstsze... wtedy się cholera zaczęło; skurzce stawały sie coraz bardziej bolesne, a ja coraz bardziej słaba; co jakis czas przychodzila polożna żeby mnie zbadać podczas skurczu żeby sprawdzić jak daleko jest główka dziecka (o żesz w morde, jak mnie badała przez 3kolejne skurcze to myślalam juz czasem ze ją skopie!!); po jakimś czasie dostałam drugą "porcję" środka przeciwbólowego... i na tym kończy sie moja pamięć co do porodu; potem pamiętam tylko wyrywki... że chcialam dostać znieczulenie zewnątrzoponowe, a że Stasiu nie mial przy sobie tyle kasy to kazalam mu iść na dół przed szpital do bankomatu po pieniądze, a ten głupek zamiast lecieć to zadzwonil do kolegi (kurna nawet ja bym na to nie wpadla!) i mówi: "czesć Tomek, wiesz, bo Natalia właśnie rodzi (w tym momncie gratulacje o kolegi) i wiesz, potrzebujemy 300zł na znieczulenie zewn.oponowe (jak by on cholera wiedział o czym w ogóle mówimy!!), nie przywiózłbyś nam na porodówkę?" -myślałam że normalnie go uduszę!! w koncu przyszła położna i znowu zaczęła mnie badać, a ja do niej mówię ze poproszę znieczulenie, a ona do mnie że zaczyna być widać główkę! :szok::szok: i poszla po lekarzy, zebrała sie cała ekipa (chyba dwoiło mi sie w oczach ale wydawało mi się ze przyszedł mnie oglądać cały tłum!!) i zaczęli sie przygotowywać... scena jak z "Ostrego dyżuru"-jeden drugiemu zakladał maski, czepki, wszyscy w rękawiczkach, z mojego super wygodnego łóżka zrobili łóżko porodowe (nawet nie pozwolili mi zmieniać pozycję, a ja myślalam ze mi wszystko zaraz zdrętwieje!!) i kazali przec! kiedy jedna z ginekologów powedziala ze widać już czarne loi, Stasiu podszedł TAM i zajrzal do środka żeby zobaczyć nasze dziecko! :szok::szok: potem pamiętam ze poprosilam go o błyszczyk (na sali było duszno, gorąco, nie powzwalali nic pić, więc mialam suche usta, a ja nie cierpię tego!) i wszyscy się smiali ze w takiej chwili pamiętam o ustach :zawstydzona/y: jak dla mnie to nic dziwnego... a kiedy się posmarowalam, Stasiu walnął mi komplementem: "ale Ty jesteś piękna"... hmm, na pewno, cala spocona, czerwona z bólu, włosy posklejane... zawsze trafi z tymi swoimi textami...
w koncu podszedl do mnie pan doktor, nacisnął mi na brzuch i po 2skurczach Martyna wyszla na świat :happy2::happy: od razu zapomniałam o półtorej godziny które spędzilam w bólach, pamiętam ze wszyscy co byli obecni przy mnie dziwili się że taka mala i szczuplutkla i zmieściłam takie duże dziecko (4460g, 60cm), ale i tak więcej było śmiechu niż bólu, jak mnie zszywali to se śpiewałam piosenki z radia trzymajac Malą na brzuszku, nawet pan doktor chwilami się do mnie dolączał (a taaaki przystojny był... aż mu powiedzialam że ma takie piękne oczy... hmm, i mimo że ja bym mu dala jakieś 35lat, na oddziale dowiedzialam się że ma syna w moim wieku :oo::baffled:)
jedno jest pewne-gdyby nie pomoc Stasia, leżalabym chyba do dziś na tej porodówce, a śmiech i te wszystkie "wesole" sytuacje tylko pomogły mi przetrwać...
 
reklama
hm... lepiej pózno niz wcale....
Mój poród wyglądał tak:
8 stycznia wieczorem uczylam sie do 2 w nocy- oczywiscie w miedzy czasie ogladnelam Chirurgow.... poniewaz brzuch mnie strsznie swedzial, wzielam taka tlusta masc z nageitku- wyrob mojego Taty i co chwile wsmarowywalam w brzuszek..... robilam to bardzo dlugo i nieswiadomie,ze moze cos przyspieszyc prood- bo wydaje mis ie,ze to przyspieszylo.....
przed spaniem poszlam sie wysiusiac i patrze na majty a tu suz- galareta inny niz nonamny, D powiedzialam,z e chyba mi schodzi czop sluzowy- wiec do 2 tyg urodze, bo nie mial krwi... a moj gin mi mowil,ze nie mam rozwarcia i szyjka twarda, wiec urodze po terminie, ktory mialam na 13, wiec na porod wogole nie bylam przygotowana- nawet mi przez mysl nie przeszlo....
D mial angielski w pracy wiec musialm wstac wczesniej po 5 , obudzilam sie razem z Nim i gdy zlazlam z lozka znowu w duszej ilosci sie ze mnie cos wylalo.... poszlam robic sobie snaidania i parzyc liscie malin.... i zaczely sie skurcze- ale ja nie wiedzialam,ze to sa skurcze... powiedzialam D,ze cos sie zaczyna- ale bardzije na zasadzie, zeby mnie przytulil i cos milego powiedzial, a On myslal ,ze schizuje....
ja na luzie weszlam do wanny, ogolilam sie , umylam wlosy i stiwerdzilam,ze ide spac, bo jesli mialaby to byc porod to musze sie pozadnie wyspac.... tyle, ze mialam coraz czestsze skurcze, bolalo jak sk... nawet nie moglam sie polozyc... w domu milam co 10, 7 min- masakra... ale nie wierzylam w to.... myslalam,ze zraaz przejda....do Nikogo nie dzwonilam......stwierdzilam, ze bede siedziec do 11 w domu.... zadzownilam do mojego gina, mialam szczescie mial wtedy dyzur w szpitalu i kazal przyjechac sprawdzic co sie dzieje.... spakowalam do konca torbe- i z tego bolu jak mialam pozadek zrobilam chlew w domu, posciel, ubrania , gazety wszystko porozrzucalam.....
jestem w szpitalu czekam na gina, a tu skurczybyki przeszly......
przyszedl wzial mnie na usg, powiedzial, ze wszystko oki, ze porod si zaczyna, zbadal mnie- bolalo okropnie.... mialam rozwarcie na 3cm....
zalatwilam wszystkie formalnosci, zadzwonilam po D- ktory wogole nie wierzyl....
zaprowadzili mnie na sala do rodzinnego , polozna podpiela do ktg i kazala lezec na boku... po 13 przyjechal D... a ja juz wtedy pzy skurczach mialam dosc... jak lezalam to wszytsko mi dretwailo,wogole mialam bole krzyzowa- porazka.... co chiwle zmienialam zdanie.... raz ,ze chce stac, po chwili, ze juz chce lezec, lazilam caly czas do wc- choc mi sie nie chcialo.... ale chcialam jak najszybciej urodzic, bo skurcze od 13 mialam co 4 min..... polozna mowila, ze do 19 na jej zmianie urodze, wiec tak liczylam czas.... zostalo jeszcze 4 h, pozniej 3h..... musili mi przebijac wody plodowe- kotre byky zielone juz......;/
to akurat wspominam jako najprzyjemniejsze doznanie podczas porodu- oprocz koncowki oczywiscie.....
wiec meczylam sie strsznie.... D mnie wkurzal.... wszystko draznilo... darlam sie przy kazdym skurczu- a cala ciaze przygotowywalam sie psychicznie ,zeby nie wrzeszczesc- nie dalo sie:)
lekarz moze pojawil sie 3 razy- ale nie moj, bo jemu juz skonczyl sie dyzur....
wybila 19 a tu dopier o zaczely sie niby parte- sciemnilam im, e boli mnie jakbym chciala robic kupe.... uwierzyly- myslalam,ze to cos przyspieszy... a tu nic... parlam a szyjka sie do konca nie mogla rozwrzec.... dali mi oxy... choc moj gin zabronil, bo bal sie,ze mnie rozerwie- ale oxy na mnie nie dzialala.... chcieli zwiekszyc sile skurczua tu nic.... ja juz nic nie widzialam, wylalam, klnelam.... i parte tak 45 min.... myslalam,z e umre- ale coz taka szyjka i Julek duzy.....
myslaam, ze juz koncowka, a a One mowia, ze teraz beda mnie myly- myslaam, ze wsyztkich pozabijam....... D przy partych na poczatku wyszedl- tak sie umowilismy, ale pozniej worcil- bo stwierdzil,ze juz widzial tyle.... ze chce byc do konca- fuj- niezly zboczur- hehe....
byl przerazony....blagama o cc.... i nawet pod koniec byli sklonni, bo za dlugo wszystko trwalo i bali sie ze mnie rozerwie.... pratycznie siadaly mi na brzuchu..... i nic..... przyszla nowa mziana- i super polozna- aniol.... i gdyby nie ona to nie wiem co by bylo..... w koncu bylo juz prawie- i przyszedl gin- przystojniaczek naciol....a gdy uslyszlam ,ze prz y nastpenym skuczu bedzie koniec to nagle zzebralam w sobie duzo sily i wogol ebylam szczesliwa, ze juz koncowka- parlam a Julek nie chial wyjsc....w kocnu udalo sie..... niesmaowite uczucie.... Julek wrzeszczal, ze Go prawie w calym szpitalu slyszeli- mnie juz nic nie bolalao i bylam najszczesliwsza ososba pod Sloncem....dali mi Go na brzuszek, a po chwli zaczelo sie lac z Niego cos przerazliwie goracego- zaczelam krzyczec ,ze cosz Niego sie leje(pomyslalam,z e moze zle pepowine zwiazal) a moj Synek zlal sie na mamusie:-)
zszywanie super- tez sobie gadalam z ginem.... pozniej mi go przyniesi- uhch..... same wiecie co wtedy czulam......

poki co nie zamierzam rodzic... ;-)
 
wzielo mnie na wspominki i teraz mam chwile aby po roku opisac moj porod.

Pracowalam do 8 miesiaca ciązy bylam juz cala popuchnieta okazalo sie ze to gestoza- zakazenie ciazowe, wiec ostatni miesiac bylam juz na L4 teramin mialam na 26 stycznia niestety 7 stycznia lekarz kazal zglosic mi sie do szpitala- mysl ze bede lezec 3 tyg w szpitalu dobijala mnie !!! roilam wszystko zeby urodzic, brałam gorace prysznice, pilam cole , latalam po schodach i nic !!!
wkoncu 14 stycznia lekarzą udalo sie zbic moje cisnienie do jako takiej normy, wiec na nastepny dzien mialam dostac oxytocyne zeby zobaczyc jak moj organizm zareaguje.

15 stycznia kolo 8:00 przed obchodem poszlam na badanie ginekologiczne i mialam wrocic na obchud i potem przyjsc zeby mi podlaczyl ta kroplowke, niestety albo i stety z badania juz nie wrocilam :-) :-D przy badaniu odeszly mi wody i chcac czy nie chcac musialam juz urodzic, wiec zebrali sie nademna lekarza i studenci i pobadali, rozwarcie bylo na 2 palce, podlaczyli mi ta nieszczesna kroplowke i czekalam, chodzilam po odziale, wydzwaniajac do mojego J. ze dzisiaj urodze a on jak na zlosc nie odbieral, zdazylam obdzwonic cala rodzine ze dzisiaj urodze az wkou on raczyl odebrac, w ciagu 15 minut byl na porodowce brudny :-D i zdyszany a ja jeszcze nic ani skorczy nie mialam ale jak to polozna stwierdziala : "wszystko jest znakomicie przygotowane do porodu" kolo 12 zaczely sie skorcze juz takie dosc bolesne dla mnie i juz wtedy lezalam na porodowce na lozku, potem wkroczyla na porodowke moja mama wrzeszczac na mnie ze mam w tej chwili wstawac z tego lozka bo bede tak 24 godziny rodzic !!!
no to wstalam i lazilam z tym stojakiem gryzac go prawie przy kazdym skorczu , potem zaczelam mdlec nie wiem ktora byla godzina chyba kolo 14 wiec polozyli mnie na lozku, odlaczyli kroplowke i podali tlen, chwile tak lezalam az doszlam do siebie i znowu mi ja podlaczyli ja juz nie mialam sily lazic wiec polozna posadzila mnie na pilce a Jacek asekurowal mnie zeby nie spadla jak by co, na pilce dopiero odszedl mi czop, potem juz tylko lezalam na lozku bo nie mialam sily, bylo mi straznie slabo i jackowi tylko mowielam ze ja juz chce cc no ale bylo za pozno bo maly byl juz w kanale pozatym nie bylo zadnych przeciwskazan do tego zeby nie mogla rodzic naturalnie.
Oczywiscie na porodowce sie porzygalam bo za duzo wody pilam, no i cewnikowana bylam ale tego wam oszczdze :-D
o 15:00 zaczely sie skorcze parte, polozne szybko poskladaly lozko do porodu no i sie zaczelo, jak tylko zaczely sie parte to w glowie mialam tylko slowa mojej mamy: " Jak sie zacznie to zamknij oczy bo ci krwinki popekaja" no wiec tak zrobilam, jacek dzielnie pomagal mi przy skorczach o 15:45 otworzylam oczy gdy polozna polozyla mi cos cieplego i calego w bialych maziach na brzuch !!! To byl moj maly karaluch :-)
Tatus dumnie przeciol pepowine, poloze jeszcze 2 razy powiedzialy ze mamy syna, opatulily go i poszly mierzyc i warzyc, gdy juz zostalismy sami Jacek podszedl do mnie i zapytal co nam sie urodzilo :-D w tym wszyskim nawet nie wiedzial a ja nie wiedzialam czy mam sie smiac czy plakac ze szczescia :-) nadodatek nie musialam byc nacinana i zszywana.
Wiktor wazyl 3,510 i mierzyl 58 cm dostal 10 na 10 punktow po 3 dobach wysszlismy do domu :-)

a zaraz bedziemy swietawac jego pierwsze urodziny a ja pamietam porod jak by to bylo wczoraj.
 
Jak rodziło się szczęście.

W niedzielę 13 stycznia poszłam do szpitala. Wybił termin, więc trzeba było się stawić. Zła ciągle byłam, że nie rodzę "u siebie" tylko w innym szpitalu, ale remont przekreślił szanse na poród tam gdzie planowałam. Niedzielę oczywiście przeleżałam bez żadnych decyzji lekarskich. Ale o dziwo w poniedziałek z rana się ruszyło. Ciągle nie miałam pojęcia co to są skurcze. Najpierw zrobili mi USG (wg badania Szymon ważył 3830 g +/-500 g, ale byłam przekonana że będzie na plus). Łożysko było już w III stadium dojrzałości z ogniskami zwapnienia. Od razu decyzja o założenia cewnika Foleya. I zaczęły się w końcu skurcze. Małe i rzadkie, ale były! Zbliżała się wielka chwila. We wtorek wyjęli mi cewnik i około 13:00 wysłali na trakt porodowy. Miałam rozwarcie na jakieś 5 cm. Do pełnego brakowało drugie tyle. Dostałam oksytocynę w kroplówce i się zaczęło. Skakałam sobie na piłce, kołysanie przynosiło ulgę.
Mąż siedział ze mną cały czas, rozmawiał, liczył skurcze i mierzył czas między nimi. Były coraz mocniejsze i coraz częstsze. Piłka przestawała spełniać swoje zadanie. Około 19:00 położyli mnie na łóżku do porodu i dołączyła do nas położna. Genialna kobieta. Była ze mną już do końca. Pomagała oddychać i skupić się na porodzie. Byłam niesamowicie wyczerpana, bo od poprzedniego dnia moim jedynym „posiłkiem” była kroplówka z glukozą. Podczas skurczów musiałam sapać płytko w oczekiwaniu na całkowite rozwarcie. Bolało… No, ale oczekiwana chwila nadeszła. Trzeba było zacząć przeć. Mąż siedział odwrócony do mnie twarzą i pomagał mi dociskać brodę do klatki piersiowej, trzymał mnie za rękę. Nie mam pojęcia skąd ja miałam siły, przychodziły chwile słabości gdy między skurczami prosiłam już o cesarkę. Ale były też wzloty, gdy na przykład patrząc się na brzuch z uśmiechem powiedziałam „Na rodzeństwo to Ty póki co nie licz!”. Położna zaczęła się śmiać i stwierdziła, że rzadko się zdarza, żeby rodzące w tej fazie jeszcze miały siły na żarty. Już przy każdym skurczu mogłam przeć. Rozwarcie całkowite, a położna donosiła nam co chwilę jak blisko już widzi główkę. W końcu przyszedł lekarz i zaczął pomagać małemu wydostać się na świat. Jeszcze jeden skurcz, jeszcze jedno mocne parcie i usłyszeliśmy płacz kruszyny naszej. Cudowne uczucie. Spojrzałam się w dół. Na przecudne upaćkane krwią i mazią płodową maleństwo. Nie jestem w stanie opisać tego uczucia. Nawet teraz jak to piszę mam łzy w oczach. Mąż najpierw tylko zerknął, a za chwilę siedział wpatrzony jak w obrazek i powtarzał łamiącym się głosem „Kochanie, ale mamy piękne dziecko!”. Położna spytała, czy chce przeciąć pępowinę i mimo, że przez całą ciążę zarzekał się, że nigdy w życiu, teraz zerwał się z okrzykiem „Oczywiście!” i poleciał umyć ręce. Aż mnie zamurowało z wrażenia. Poradził sobie genialnie przy porodzie. Był dla mnie wsparciem, a i sam chyba nie żałuje, że był do końca. Złapał za aparat i zaczął robić zdjęcia. A mi położyli mój skarb na brzuchu. Co za szczęście, radość i nieopisanie wielka miłość mnie ogarnęła. Każdemu życzę takiego szczęścia.
Później mi zabrali Szymonka, żeby go pomierzyć. Piotrek nie odstępował go na krok. A mnie lekarz zszywał w tym czasie. Już nie czułam bólu, już wszystko było za mną. Przez jakiś czas leżałam jeszcze na porodówce na korytarzu. Dali mi dzieciątko i położna pokazała mi jak przystawiać go do piersi. Załapał od razu. Zawieźli mnie na położnictwo, a mąż pojechał do domu nabrać sił po ciężkim dniu. Na sali leżała tylko jedna dziewuszka, która urodziła niecałą godzinę przede mną dwie córeczki. Zabrali mi Szymusia na kąpanie. Przywieźli już takiego czyściutkiego. Położna spytała czy chcę, żeby go wzięła na noc, żebym się wyspała. Ale jak usłyszałam, jak zaczął płakać jak go zabrała ode mnie to powiedziałam, że wolę nie spać. I tak spędziliśmy pierwszą noc razem. Instynkt jest niesamowicie silny. Wiedziałam jak go brać, jak tulić, jak głaskać. Nie miał problemów ze ssaniem. Wszystko było idealnie. Zaczęliśmy nowe życie.
 
Do góry