W końcu wzięłam laptopa, i tak musiałam się na chwilę położyć...
Przepraszam, że ostatnio tak zaniedbuję wątek wizytowy, i ogólnie trochę nie ogarniam
muszę się jakoś pozbierać psychicznie, ale mi chwilowo nie wychodzi...
Zawsze byłam bardzo aktywna, niektórzy się śmiali, że adhd to powinno się leczyć a nie wykorzystywać, po kilkanaście-20h/dobę na nogach, biegałam, ćwiczyłam, ruszałam się, i od wielu lat to ruch był moim sposobem na chandrę, problemy, czy cokolwiek takiego...
od 4 miesięcy prawie leżę, ok, staram się ogarniać, coś robić, ale... ciężko jest...
w dodatku dochodzą problemy lokalowe (jesteśmy przed przeprowadzką, tylko nie wiadomo, ile jeszcze to potrwa.. ale nie będę inwestowała w to mieszkanie...), a sporo mnie tu wkurza... nie mam na myśli tylko bałaganu, czy tego, że nie mogę mieć posprzątane tak, jak lubię - O się stara, ale po pierwsze większości prac domowych się dopiero uczy, więc idą mu mega nieporadnie, po drugie prawie nie ma go w domu, a woli pojechać na budowę, żeby było się gdzie przeprowadzić, niż robić coś tutaj... co wiąże się z kolejnym powodem doła - wychodzi rano, wraca zwykle koło 22, a ja siedzę sama...
mieszkam dość wysoko bez windy, więc nawet ze spacerami ciężko, i ciężko, żeby mnie ktoś odwiedził - z bliższych tak wyszło, że chwilowo ciężko, nawet mama niebardzo może przyjechać, wszyscy mają daleko i logistycznie ciężko, a z "dalszych" to nawet bym nie chciała, bo nie jestem w stanie nawet posprzątać, a źle bym się czuła wpuszczając tutaj kogoś...
w dodatku mam skład rzeczy na podłodze, bo nie mogę korzystać z piwnicy i pawlacza - do tej pory sporo tam było, ale że nie mogę, to wszystko składujemy tak, żeby mnie było relatywnie wygodnie, a właściwie nie tyle wygodnie, ile żebym w ogóle mogła sięgnąć do tego..
chciałam wczoraj upiec brownie, ale forma do pieczenia była w miejscu, gdzie bez wejścia na taboret nie mam szans sięgnąć, no i znowu d... ze wszystkim muszę czekać na O... ja, zawsze taka niezależna "zosia samosia", robiąca wszystko jakbym miała motorek w d... teraz większość czasu przeleguję z telefonem, i płakać mi się chce...
nawet nie chce mi się brwi wydepilować, czy spiłować paznokci, wszystko mi się wydaje bez sensu...
Tylko Hania jest ze mną, poszturchuje mnie dość często, chyba żebym nie była smutna...
A dwa dni temu, żeby nie było nudno, w kuchni poleciały mi kafle na podłogę... poleciały, spadły za szafkę, urwały przy okazji wieszak na ręczniki - wieszak O wczoraj powiesił, kafle leżą, bo bez odsunięcia szafki nie da się do nich sięgnąć, ale jak wygląda ściana wolę nie komentować...
tu jest taka mega prowizorka
szyję, robię zakupy, itd, ale - i tak mam doła i mi smutno i źle
przyszły zamówione herbaciarki, jak je zrobię, to chociaż jedna rzecz w kuchni będzie wyglądała lepiej, ale - mam do paczkomatu 400m, a nie mogę po nie iść - schody w takiej ilości 3 dni z rzędu to trochę słaby pomysł, więc muszę poczekać aż O wróci, pewnie znowu o 22...
ech
przepraszam, że tak truję, ale musiałam się wygadać...