Właśnie przebrnęłam przez kilkanaście stron na tym wątku ....ufffff
Widziałam, że pytałyście o Adasia. Otóż przesypia caluśkie dnie, do tego stopnia, że nie jestem w stanie go dobudzić na karmienie. Potrafi on spać nawet 8h bez przerwy. Oczywiście nie pozwalam mu na to, bo co 3h musi jeść. Przez to, że śpi w dzień, w nocy troche buszuje, ale nie płacze. Budzi się i rozgląda na wszystkie strony mrucząc po swojemu. Rzecz jasna noc nalezy do niego i mama już o spaniu może zapomnieć. W każdym razie jakieś 4-5h z nocy zawsze udaje mi się wydrzeć dla siebie na sen
.
Pierwsze wspólne dni w szpitalu nie były miłe. Ile ja łez wylałam to moje. Dwie doby go nie widziałam i nie mogłam dowiedzieć się nawet strzępka informacji o jego zdrowiu. Podobno po urodzeniu coś z nim było nie tak, a jak mąż poszedl do pediatry się zapytać o stań Adasia, to usłyszał: "nie jest dobrze". Później okazało się, że wcale nie było źle, bo Adaś dostał 9 pktów i poza tym, że miał bardzo małą wagę urodzeniową nie było z nim tak źle. Ale tyle co się nerwów najadłam przez to to moje.
w końcu przyniesiono mi go na salę. Był taki biedny pokłuty, malutki, podłączony do kroplówek kablami, do tego musiał leżeć w inkubatorze pod lampami, bo zrobi się żółty. Ja obolała po cesarce, ledwie się ruszałam. Dziecko płakało, bo głodne, trzeba je wyjąc z pod lamp, uważając na kroplówkę, wcześniej zejść z mega wysokiego łóżka i tak na wpół zgięta chodziłam do dziecka żeby go nakarmić, przewinąć, ponosić. Do tego nie miałam i dalej nie mam wystarczającej ilości pokarmu, z resztą Adaś nie ma sił albo po prostu chęci ciągnąć z piersi, bo przez pierwsze doby życia był karmiony butelką. Ja musiałam chodzić do pielęgniarek po bebiko, za każdym razem prosząc o mleko i tłumaczyć się z tego, że nie mam pokarmu, za każdym razem małpy macały mnie żeby sprawdzić czy mówię prawdę. Chwilami ręce mi opadały i z tej bezsilności ryczałam w poduszkę. Najgorsze były wieczory, kiedy mąż musiał wracać do domu, a ja zostawałam sama. Ehhhh....jak dobrze, że już jesteśmy w domu...