Oesu, udało mi się nadrobić w końcu.
Samopoczucie od kilku dni w koooncu lepiej, odżyłam. Trochę posprzątałam, upiekłam ciasto, pojechaliśmy z córką na basen i na konie, a wczoraj na gawędy historyczne z naszego regionu w stodole u sołtysa i przy ognisku. Bardzo fajna sprawa. Mdlosci są ale zdecydowanie mniejsze i rzadziej.
Co do mężów, to nie wyobrażam sobie niektórych sytuacji, które opisujecie. No miałby wyjazd z wilczym biletem od zaraz. Z drugiej strony chodzimy na terapię małżeńską więc nie że wszystko git majonez, więc nie sugerujcie się
Co do obowiązków domowych, to u nas raczej naturalny podział. Ja praktycznie od początku nie gotuję bo nie lubię, za to mąż gotuje bo lubi i robi to dobrze. Ja powiedzmy raz w tygodniu ugotuję max jak mnie wena nawiedzi.
Z drugiej strony jak przychodzi do sprzątania, to ja zdążę sprzątnąć pokój kuchnię łazienkę korytarz i schody, a on w tym czasie może ćwierć pokoju
więc się wyrównuje.
Jak córka była młodsza to place zabaw odbębnialismy po połowie mniej więcej. Jak była malutka i budziła się w nocy na karmienie i przewinięcie, to przez pierwsze miesiące zaofiarowalam się że ja będę wstawać bo on wstawał bardzo wcześnie do pracy, ale po kilku miesiącach już nie dawałam rady i dzieliliśmy nocki. Jeszcze później z kolei ja ogluchłam
wybiórczo, bo po jednej z jego delegacji byłam tak wymęczona jej pobudkami, że jak wrócił to dosłownie przestało mnie budzić jej płakanie i on dobra dusza sam wstawał i ją ogarniał, czego ja nawet nie wiedziałam. Dowiedziałam się przy okazji rozmowy z koleżanką, gdy chwaliłam się jak to nam córka pięknie przesypia noce - na co mój mąż oczy jak 5zl i pyta na jakim ja świecie żyję
w ten piękny sposób dowiedziałam się, że córka owszem wydziera się po nocach, tylko ja patomatka tego nie słyszę.