Hej Dziewczynki,
dawno się nie odzywałam, ale dużo się u mnie dzieje. Napiszę co i jak a potem siadam Was nadrabiać, bo jak zwykle dużo napisałyście.
Przedwczoraj byłam na IP, bo przez 5 godzin nie przechodziły mi skurcze, przy których prawie płakałam. Były co 5-10 minut. W końcu się zdecydowałam na IP i zrobili mi tam KTG. Nic nie wyszło (nagle na izbie mi skurcze prawie przeszły - czyżby efekt izby przyjęć?). Szyjka zamknięta, ale na pytanie do lekarza, czy skoro zamknięta to mogę spokojnie czekać powiedział, że nigdy nic nie wiadomo i w razie powtórzenia skurczy i ich regularności (co 5 min a nie raz co 5 a raz co 10) przyjechać. Skurcze uznał za przepowiadające. Kazał wziąć no-spę, ale ona i tak nie pomogła, bo brałam w czasie skurczy. Ciepły prysznic i chodzenie też nie pomagały.
Wczoraj z rana pozbyłam się tym razem galaretki, ale stwierdziłam, że to nic takiego. Po południu znowu kolejny, tym razem większy kawałek. Akurat pojechaliśmy potem na SR. Zapytałam położnej o czop śluzowy, czy może nie być podbarwiony krwią i jej go opisałam a ona to skomentowała: to Was na zajęciach za tydzień już pewnie nie będzie. Mówiła, że po czopie to max tydzień i poród. Mąż spanikowany, kończymy zakupy i robimy porządki w domu.
Dzisiaj odebrałam wynik wymazu i okazało się, że mam Streptococcus agalactiae. Dzwoniłam do ginki i mi zostawiła receptę na antybiotyk i jakąś maść. Przy okazji jej też opisałam tego czopa i stwierdziła, że to na pewno czop i muszę jak najszybciej zacząć brać antybiotyk, bo dla dziecka ta bakteria jest groźna. Więc się bardzo boję. Nie mogę zacząć rodzić dopóki nie przeleczę się przez tydzień antybiotykiem. Nie wiem co zrobią jak nie zdążę. Siedzę na bombie zegarowej. W dodatku tak puchnę, że lepiej nie mówić. Mój organizm zbiera wodę w moich kostkach i dłoniach aż mnie bolą.
Tyle o mnie, lecę Was doczytywać.
dawno się nie odzywałam, ale dużo się u mnie dzieje. Napiszę co i jak a potem siadam Was nadrabiać, bo jak zwykle dużo napisałyście.
Przedwczoraj byłam na IP, bo przez 5 godzin nie przechodziły mi skurcze, przy których prawie płakałam. Były co 5-10 minut. W końcu się zdecydowałam na IP i zrobili mi tam KTG. Nic nie wyszło (nagle na izbie mi skurcze prawie przeszły - czyżby efekt izby przyjęć?). Szyjka zamknięta, ale na pytanie do lekarza, czy skoro zamknięta to mogę spokojnie czekać powiedział, że nigdy nic nie wiadomo i w razie powtórzenia skurczy i ich regularności (co 5 min a nie raz co 5 a raz co 10) przyjechać. Skurcze uznał za przepowiadające. Kazał wziąć no-spę, ale ona i tak nie pomogła, bo brałam w czasie skurczy. Ciepły prysznic i chodzenie też nie pomagały.
Wczoraj z rana pozbyłam się tym razem galaretki, ale stwierdziłam, że to nic takiego. Po południu znowu kolejny, tym razem większy kawałek. Akurat pojechaliśmy potem na SR. Zapytałam położnej o czop śluzowy, czy może nie być podbarwiony krwią i jej go opisałam a ona to skomentowała: to Was na zajęciach za tydzień już pewnie nie będzie. Mówiła, że po czopie to max tydzień i poród. Mąż spanikowany, kończymy zakupy i robimy porządki w domu.
Dzisiaj odebrałam wynik wymazu i okazało się, że mam Streptococcus agalactiae. Dzwoniłam do ginki i mi zostawiła receptę na antybiotyk i jakąś maść. Przy okazji jej też opisałam tego czopa i stwierdziła, że to na pewno czop i muszę jak najszybciej zacząć brać antybiotyk, bo dla dziecka ta bakteria jest groźna. Więc się bardzo boję. Nie mogę zacząć rodzić dopóki nie przeleczę się przez tydzień antybiotykiem. Nie wiem co zrobią jak nie zdążę. Siedzę na bombie zegarowej. W dodatku tak puchnę, że lepiej nie mówić. Mój organizm zbiera wodę w moich kostkach i dłoniach aż mnie bolą.
Tyle o mnie, lecę Was doczytywać.