Mogę opowiedzieć moją historię do dziś nie wspominam tego miło
W styczniu 2014 roku wszystko się zaczęło i trwało trzy tygodnie, cały tydzień w szpitalu i na weekend do domu i tak trzy razy, miałam plamienia jak na okres ale beta pozytywna, brzuch bolał miesiączkowo, i pierwsze bety 152,5, 161,8, 148,9, 130,8 stwierdzono beta spada to siup do domu na USG nic nie było widać, w poniedziałek miałam powtórzyć betę i przyjść do mojej lekarki do szpitala z wynikiem, beta urosła 146,7 ale moja lekarka cały czas upierała się że coś jest nie tak plamienia nie ustępowały raz mniejsze raz większe i z powrotem do szpitala na tydzień przyszłam z betą 64,7. Zaraz zrobiono mi betę na oddziale i wynik 67,11, następna 66.09, stwierdzono zróbmy wyłyżeczkowanie jamy macicy ale tam nic nie było ale co tam piątek to do domu na odchodne zaczepił mnie lekarz na korytarzu i mówi czy znam wynik po zabiegu beta znowu wzrosła 76,97, jechałam do domu z płaczem i poniedziałek rano znowu walizka i do szpitala bo beta 61,85 miałam już dość moja lekarka za każdym razem rozmawiała z ordynatorem oddziału że to na 99% ciąża pozamaciczna, szczęście w nieszczęściu jak można wywnioskować z całego posta ciąża obumarła dlatego nie skończyło się to tragicznie. Szukali, szukali i znaleźli, aniołeczka w prawym jajowodzie, zrobiono mi laparoskopię i wyłuskano ciąże z tego jajowodu, ale niestety jajowód całkowicie niedrożny... Sam ordynator robił mi operacje....do samego końca w to nie wierzył, ile upokorzenia musiałam przejść cała kolonia lekarzy tylko wchodzili i zaglądali widać tam coś czy nie masakra jakaś...