My staramy sie o pierwsze. Jest ciezko, czasami musze poplakac, zeby nie zwariowac. Na początku myslalam - nie będzie tak zle. Przecież u mnie nie ma problemów- przynajmniej tak lekarze mowili. To u meza jest problem. Jak beda zarodki to bedzie juz z gorki. Najtrudniej przeciez bedzie zarodki uzyskac.
Sa zarodki dobre klasy, przebadane, ale nie ma implementacji. Raz, drugi. Teraz stres co mi wyjdzie. Czy immunologia, czy moze cos w histeroskopii, a nie daj Boze nic z tego. I bede musiala dalej grzebac i szukac.
Ale dzis uznalam, ze nie mam jednak tak zle. W pracy nikt nie wie co przezywam. Ja przyjelam strategie, ze mowie ze nie chce na razie dzieci. Nie pytaja mnie dzieki temu czy juz jestem albo kiedy bede w ciąży. Po prostu przyjmuja, ze jestem ta co kariera jest najwazniejsza. Mam gdzies co mysla - mam dzieki temu spokoj i brak glupich i trudnych pytan.
Ale do rzeczy
dzis rozmawialam z kolezanka po 40. Bez meza, chłopaka. Ma straszna chec bycia matka ale dzis powiedziala, ze watpi, ze to w ogole nastapi bo z kim. A sama nie chce byc matka bo sie boi. I tak sobie pomyslalam, moze egoistycznie, ale ze jednak nie mam tak zle, bo mam jeszcze mozliwosc walki, mam zarodki, mam ta nadzieje.
Mysle, ze kazda z nas tutaj walczy do konca, dopoki starcza sil. Czy to o pierwsze dziecko czy później o kolejne. Bo skoro sa zarodki, czy mozliwosc i sila zeby przystapic do kolejnej stymulacji to czemu tego nie zrobic? Kazda walka jest o to dzieciatko, ktore powie do Ciebie "mamusiu".
Oby kazdej z nas sie udalo