Nie oczekiwałam empatii ani głaskania po głowie, ale braku szacunku nie zniosę. Zaczęło się od tego, ze pod koniec stycznia byłam na wizycie o 8.00 rano bo transfer planowany był na luty. Ale okazało się, że nie ma wyników. Wiec powiedział, że jak tylko wyjde z gabinetu zadzwoni do laboratorium a następnie zadzwoni do mnie. Czekałam do 13.30 ale się nie odezwał. Zadzwoniłam do kliniki, z prośbą o kontakt a tam mi powiedziano, ze już wyszedł. Wiec wpadlismy z małżem na pomysł, ze zadzwonimy do pani embriolog z pytaniem kiedy w ogóle zarodki wyjechały. O godz.16.00 tel. Dr. D z krzykiem i tekstem że chyba już Pani obdzwoniła wszystkich w klinice poza Panią Prezes i jak tak w ogóle można. I dlaczego cisnę na transfer i wydzwaniam do Pani embriolog. No zatkało mnie tak, ze zapomniałam języka w gębie.... Ale w końcu sie uspokoił i powiedział że za dokładnie 2 tygodnie mam mu sie przypomnieć. Pytam czy mam się zapisać na wizytę, nie, proszę przysłać sms. No to wysłałam w piątek i olewka, dzisiaj prosiłam o kontakt przez klinikę i też olewka. Zastanawiam się co dalej