No dzisiaj się działo...
Wchodzę do gabinetu, zaczynamy gadać, lekarz obejrzał moje wyniki krwi i moczu, przepisal mi żelazo bo mam hemoglobinę trochę poniżej normy. Przedłużył zwolnienie, wystawił skierowanie na usg połówkowe, trochę popytał, pogadał, a ja że podejrzeć maluszka musimy bo to już miesiąc minął... A on na to, że w gabinecie nie ma aparatu usg i naeet jakby chcial to nic nie zrobi... Ze to laser czy inne cuś co stoi w kącie, a nie sprzęt do usg... Miałam maseczkę to nie było widać mimy, ale łzy w oczach zobaczył na pewno, no i po chwili mówi do mnie, że chodźmy... No to zostawilam wszystko i w te pędy za nim, on do pkoju położnych po klucze do jakiegoś innego gabinetu (wszystkie normalne oczywiście pozajmowane) z jakimś starym, ale działającym sprzętem do usg. Kilka minut trwało az się uruchomi... Ale zadziałał
Nie dało się tylko zrobić pomiarów, ale to co na oko, to wszystko było widać, młody się nie kryje z tym, ze jesqt malym facetem, wszystko widoczne
Tygrysek urósł, serduszko ładnie bije, wszystkie czesci ciała na swoim miejscu, pomachał nam nawet, ruszał się tak fajnie
Łożysko na przedniej ścianie.
Strasznie jestem wdzięczna temu mojemu lekarzowi za takie podejście, bo teraz mogę spac spokojnie i wytrzymam te 2 tyg do badań połówkowych.
Tylko 2 zdjęcia mam, ale to akurat najmniejszy problem