Mnie przez dobrych kilka misiecy nic nie bylo,nawet kataru nie mialam, na 2 tygodnie przed transferem rozłożyło mnie na maksa no i dopadl mnie dół psychiczny. Strasznie bylam zla na siebie ze akurat teraz sie rozchorowalam,w tak waznym momencie.
Jak zaczelo ciut przechodzić to wtedy leciałam do Pl na wizyte na 1 dzień i juz na drugi dzień gorzej sie czulam bo na lotnisku duzo ludzi smarkalo i czulam ze wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Ciagle kaszlałam i tego balam sie najbardziej po transferze. Poza tym faszerowalam sie antybiotykiem 2razy dziennie plus antybiotyk dopochwowy zeby grzybicy nie bylo,syropy pilam na gardlo,tabletki wszelakie ssalam co pare minut,bo tak mnie gardło draznilo,krople do nosa mialam takze dość duzo wszelakich substancji wprowadzanych roznymi drogami do organizmu. W 2 tyg wypilam prawie caly sloiczek propolisu, także mix skladnikow nie do opisania i tez nie do opisania wyrzuty sumienia, które mną targały zenpozwolilam organizmowi na chorobe i ciagle myślenie czy dobrze robie ze zgodziłam sie na transfer. Straszne emocje mną targały,wtedy wiedziałam ze mam 1zdrowy zarodek,kolejny czekał na wynik. To była ostatnia szansza dla Nas na biologiczne dziecko,bo potem mialo byc kd lub nd. Bylam na rozdrożu, oczywiście jak zwykle w takich sprawach mąż zostawil decyzji minie.
Po wizycie w klinice i ustaleniu transferu cale sniadanie w hotelu przeplakalam,balam sie ze to bedzie opłakana w skutkach decyzja.
Zdrowie zryte,psychika zryta a transfer udany.
Beczec mi sie chce jak to wsyztsko wspominam,bo ta historia jest dla mnie nie pojętą.
Transfer sie udal pierwszy z trzech,mimo ze bylam calkowicie rozwalona chorobą.
Nie zycze Ci takich emocji ktore ja przezywalam,ale zycze Ci takich samych pozytywnych skutkow