Jeszcze kilka lat temu bym powiedziała: "lepiej spytaj czym się nie leczę"
Między 16 a 20 r.ż. z małymi przerwami na tapecie były sterydy, miały pomagać na stawy, do dziś pamiętam ten koszmarny ból :-/ (w najgorszym okresie nie mogłam się sama umyć czy też ubrać, nie mówiąc już o bardziej skomplikowanych czynnościach) ale tyłam od nich w taki "nalany" sposób. Przez kilka lat przerobiłam pół apteki, jak pomagało na jedno, to szkodziła na co innego. Jonoforeza, naświetlania i terapia laserowa - najlepsza, a miałam już przerosty tkanek w miejscach ciągłych stanów zapalnych (ścięgna i pochewki ścięgniste). Potem weszły NLP, które towarzyszyły mi przez resztę lat. I okłady z kota... żywego oczywiście! Głaskanie, przytulanie, spanie razem - brzmi jak szarlataństwo ale działa [emoji16]
Ze skórą miałam najwięcej cackania się kremy, maści, cuda wianki, sucha, utrawrażliwa, cienka i tak jasna, że wszędzie bardzo wyraźnie widać mi żyły i mniejsze naczynia krwionośne. I całe szczęście, że jest taka jasna, bo tych kilku odbarwionych miejsc nie widać tak bardzo. Praktycznie wszystko mnie podrażnia i uczula, w końcu jednak metodą prób i błędów udało mi się dobrać kosmetyki i środki czystości [emoji846] poza tym zawsze mam w pogotowiu Lorinden A i Hydrocortizon [emoji846]
Hashimoto to Euthyrox a potem Letrox, od kilku lat jestem na diecie niskowęglowodanowej, tłuszczowo-białkowej bez glutenu, orzeszków ziemnych i soi, w tym roku odstawiłam też nabiał i chyba pomaga, bo nie biorę już leków a TSH utrzymuje się w granicach 2,3-1,8 (teraz muszę sprawdzić czy się to zmieniło po stymulacji). Myślę, żeby pójść w kierunku diety antyzapalnej.
Ogólnie to temat rzeka, był czas kiedy miałam żal do losu, że muszę się ciągle z czymś upierdliwym zmagać a inni są zdrowi i cieszą się życiem, ale potem dotarło do mnie jak wielu ludzi musi walczyć o każdy dzień a ciężka choroba to ich codzienność. Mąż jeszcze czasem pyta zatroskany jak ja sobie z tym wszystkim radzę, a ja się dziwię z czym? do wszystkiego się można przyzwyczaić [emoji1]