Ja rok i tydzien temu byłam po ie udanym 3 transferze. Przed samymi swietami. Myslalam ze to koniec swiata bo bardzo duzo nadzieji pokladalam w tamten transfer. Pierwszy raz w zycia nie spedzilam wigilii z moimi rodzicami. Bylismy sami z mezem. Nie chcialam skladac sobie zyczen wigilijnych. U mnie w domu bardzo duzo gosci. Pojechalismy dopiero na Bozenarodzenie i jakos te dwa dni zlecialy. Trocfhe zadumy, troche lez, troche alkoholu. Zbierałam sie po tym jakies dobre dwa miesiace. wtedy wiedzialam ze mam jeszcze jednego mrozaczka. Jak sie pozbieralam dostałam super mega nieopisaną SILE. i naped do dzialania. Porobilam troche badan. Przeszłam na diete, zaczelam regularnie cwiczyc, biegac. A przede wszystkim poukladalam sobie w glowie. W sierpniu zabralam ze soba ostatni zarodek (czwarty) i zaszlam w ciaze. Ale radosc nie trwala dlugo bo okazalo sie puste jajo plodowe. Pomimo tego, ze rozpoznanie i wywolanie poronienia twało bardo długo bo prawie 1,5 miesiaca sie z tym odbijalam w klinice i swojego ginekologa, bardzo szybko stanelam na nogi. Dlatego, ze swoje juz przeszłam i to co kiedys wydawało mi sie przezyciami nie do przejscia DZISIAJ wiem, ze jestem w stanie zniesc naprawde duzo. A wszystko po to, zeby w koncu spelnilo sie moje marzenie o macierzynstwie. Podchodze w styczniu do kolejnej pelnej rocedury. W tym roku swieta sa spokojne, czasami nawet bardzo radosne. Obiecalam sobie i powtarzam TU naszym dziewczynkom, ze nie pozwole juz na to, zeby in vitro bylo calym moim zyciem. JA chce zyc normalnie a in vitro niech sobie jest gdzies obok. Dzisiaj sie juz nie boje
Poprostu traktuje to jak kolejny krok do przodu