Czesc dziewczyny. Musze sie Wam tutaj wygadac bo się uduszę.. albo ja jestem jakas dziwna albo nie wiem.. poszlam wczoraj do rodzinnej po skierowanie na jakiekolwiek wyniki w ramach nfz, ktore moga mi sie przydac do kliniki. Dala tylko na tsh,t3,t4, cukier i cukier po obciazeniu no i morfologie. Oczywiscie zna dobrze nasza sytuacje i komentowala, ze gin powinna nam to dac.. no ale od slowa do slowa zaczela mnie pytac czy nie bierzemy pod uwagi adopcji.. mowie do niej, ze jedziemy do kliniki niech nas ktos przebada od gory do dolu i powie nam czy mamy w ogole jakies szanse... ze nie jestesmy na etapie adopcji bo chcemy sprobowac in vitro- hesli oczywiscie bedzie mialo u nas sens... to sie zaczelo.. ze in vitro to naciaganie na kase, ze lekarzy ktorzy sa przeciwko sie ucisza, ze in vitro to szprycowanie kobiet chemia i nikt nie mysli co potem z tymi kobietami będzie, ze skoro mam mutacje genow to co? Chce zeby moje dzieci jak sie uda tez mialy? I przechodzily to co ja? A przeciez tyle dzieci czeka na dom.. to mowie a skad ja mam wiedziec czy adoptowane dziecko bedzie zdrowe? To ona wtedy do mnie, ze no ale nawet jak wyrosnie na zle dziecko to wtedy wiesz..nie sa to Twoje geny.. i znow, ze moze mi sie uda zajsc a nie utrzymam ciazy?... masakra.. a potem, ze ma nadzieje ze na dobrego lekrza trafimy, ktory nie bedzie nas naciagal na kase jak sie okaze ze nie ma szans i ze ona nie zna osoby, u ktorej in vitro udalo sie za pierwszym razem... zrobila mi taki burdel w glowie, przede wszystkim z tym, ze kobiety szprycują i z tym, że niewiadomo za ktorym razem się uda... ;(;( a i zapomnialam napisac ze zapytalam jej czy krzywa cukrowa to to samo co insulinowa i jak oba badania wygladaja to tylko odpowiedziala ze to nie to samo i ze chyba tak saml sie pobiera... mozecie mi pod tym katem podpowiedziec bo w pon chce isc te wszystkie wyniki porobic...