Z całą pewnością to paranoja. Chociaż - zależy z której strony podejść do tematu. Ja jeszcze nie mam dzieci i pojęcie oddania swoich nadliczbowych zarodków to dla mnie abstrakcja. Niemniej jednak jestem w trakcie trzeciej procedury, z pierwszej były 3 ciąże, wszystkie niestety poronione. Z drugiej nie było nawet transferu (zarodki przestały się rozwijać). Na transfer z 3 procedury nadal czekam. Jeśli oprócz zajścia w ciążę nie miałabym problemu z jej donoszeniem, być może nie przeszkadzałoby mi ograniczenie zapładniania do 1 komórki. ALE jeśli dochodzi problem z utrzymaniem ciąży, lub w ogóle z zajściem w nią (implantacją zarodków), to nie wyobrażam sobie będąc w tym miejscu, w którym jestem teraz, że przed każdym podejściem miałabym przechodzić stymulację, punkcję, miałabym płacić za zapładnianie - to są koszty nie z tej ziemi - zarówno finansowe jak i od strony psychicznej czy zdrowotnej.
Ponadto jestem (a nawet mogę powiedzieć to w liczbie mnogiej - JESTEŚMY) zbulwersowana ich brakiem pomysłu co zrobić z już zamrożonymi zarodkami. NIE POZWOLĘ na to, żeby ktoś nakazał mi oddanie zarodków - MOICH WŁASNYCH DZIECI do adopcji lub nakazał ich zniszczenie, tylko dlatego, że banda jakichś idiotów (pseudo obrońców życia) tak sobie wymyśli - to są MOJE DZIECI i chcę je SAMA urodzić. Na leczenie niepłodności przed podjęciem decyzji o IVF straciłam 7 najlepszych lat życia. O dziecko zaczęłam się starać w wieku 21 lat, więc nie jestem jakąś ryczącą 35tką, której najpierw się marzyła kariera, a która obudziła się przed menopauzą, że nagle chce mieć dziecko (dziewczyny nie bierzcie tego do siebie, bo teraz użyłam słów tych imbecyli, którzy myślą, że każda z nas to karierowiczka i wygodna baba, która młodość spędza na wariactwach).
Tylko dzięki in vitro mogłam zobaczyć na teście 2 kreski, usłyszeć od lekarza "gratuluję", chociaż przez chwilę mogłam mówić o sobie w liczbie mnogiej... Długo by można było pisać, a i tak cały czas będzie pozostawał niedosyt, żal, gorycz.
To, że Pan Klawiter przeżył kiedyś traumę kiedy stracił dzieci, a jego żonę położono na jednej sali z czekającymi na aborcję (
Link do: "Rycerz pana Boga”. Ten poseł chce zakazu in vitro – i to nie pierwsza jego bitwa) z całą pewnością było dla niego tragedią, ale to skandal, żeby swoje życie prywatne i swoją przeszłość teraz przenosić na scenę polityczną i karać nią tyle set tysięcy nieszczęśliwych ludzi. Delikatnie ujmując to nieprofesjonalne przenosić swoje życie prywatne do pracy. Jeśli ten Pan sobie nie umie poradzić ze swoją przeszłością, to polecam odpowiednie leczenie u odpowiedniego specjalisty.
Ponadto niech się dobrze zastanowią czy chcą to zrobić i tym samym odciąć taką żyłę złota, jaką są podatki płacone przez prywatne kliniki. Ja na swoje leczenie wydałam już ok 100 tysięcy złotych (tak, STO). Niech sobie przeliczą ile z tego trafiło do budżetu i ile rodzin dzięki temu dostało np 500+.
Ulało mi się, może za bardzo... Ale myślę, że to nie tylko moje przemyślenia.