Nie do konca ten sam. Moja mama urodzila mnie normalnie, bez wspomagaczy typu in vitro. Potem starali sie z ojcem o kolejne. Ale to jakies 8 lat od moich narodzin, bo przeciez tatko w miedzyczasie zwial za granice. Mysle ze ten czas tez swoje zrobil w ich przypadku. Mama ma endometrioze, dosc ciezka, ktora niby po moim narodzeniu rozrosla sie. Ojciec jak sie okazalo mial kiepskie nasienie, palil jak komin fabryczny. Nie pomoglo tlumaczenie lekarza, ze nie wolno tyle palic, ze trzeba sie lepiej odzywiac itd. Jako ze ja bylam jedyna ktora znala jezyk wtedy perfekt, czesto z rodzicami chodzilam po lekarzach a nawet i do kliniki. Co prawda uzyskiwano jajka i sie w miare zapladnialy, ale bylo ich malo i wszystkie proby procz jednej negatywne. Ta jedna dotrwala do usg pecherzyka i potem koniec.
U nas jest tak, ze jest podejrzenie PCOS w moim przypadku, ale problem tkwi raczej w moim M, ktorego morfologia po prostu jest tak kiepska, ze plemnik nawet jak bedzie stal przed jajkiem nie rozpozna go i nie zaatakuje. Dodatkowo ma zdeformowane prawie wszystkie a to wszystko dzieki nieleczonej swince.
Takze sytuacja wyjsciowa troche inna u nas ,ale jednak zycie mialo to samo dla mnie w planach. Jako dziecko, gdy rodzice zakonczyli proby o kolejne potomstwo nawet spadl mi kamien z serca, bo czulam sie nie wystarczajaca jak patrzylam z jakim zapalem podchodzili do procedur, jak malo zajmowali sie mna a jak duzo temat in vitro zajmowal u nas miejsca i czasu. Nie to ze nie chcialam miec rodzenstwa, ale jednak cale te procedury odbily sie na mojej psychice wtedy. Wiec cieszylam sie, gdy wkoncu temat zamkneli. Aczkolwiek wtedy otworzyli temat adopcji, ktory jednak szybko zostal odlozony. Moze sie do tego tez przyczynilam, ale kiedys znalazlam list niby motywacyjny, czemu oni chca adoptowac dziecko i opis jak bardzo ja chce. Tak sie tym wzburzylam jako dzieciak papietam, ze nikt mnie o zdanie nie pytal a z gory wszystko za mnie ustalil, ze puscilam focha tygodniami. Dzis mysle, ze powinni byli miec inne podejscie do tego, nie ukrywac woli adopcji przede mna, a napewno nie ciagnac mnie po lekarzach od in vitro jako tlumacz, przeciez to wszystko na moja glowe bylo niezrozumiale i za duzo tego bylo. Ale tak, los czasami bywa okrutny