Ciezka noc, moj M rozpadl sie kompletnie, swiat mu sie zawalil. On sie z tego wszystkiego tak bardzo cieszyl, czasami mialam wrazenie, ze nawet wiecej niz ja. Wczoraj kupilismy trunki i po prostu wypilismy. Mowil mi, ze ktos musi byc silny, wiec on sie stara ta osoba byc, ale na koncu to on sie rozkleil. Aczkolwiek, mala dyskusje mielismy, bo ja jestem tego zdania, ze moze faktycznie tak mialo byc, ze ktorys z zarodkow byl chory, moze nie tak mocny, licho wie co. Kiedys pomyslalabym, ze to tylko komorki nad ktorymi nie ma co plakac. Zreszta jak moja mama robila invitro to wlasnie tak myslalam. Teraz jestesm zdania, ze te komorki, byly moimi dziecmi i nie wolno mi ich tak zapomnac. Chcialabym w zwiazku z tym symbolicznie je pochowac, nadac im imiona, mimo iz nie wiem kim byly, po prostu zeby nie byly tylko czyms co przeminelo. On sie na to nie chce zgodzic. Mowil mi wczoraj, ze gdzie Bog jest w takich sytuacjach, wiem... ma do tego prawo tak mowic. Ja nie jestem jakos bardzo wierzacym czlowiekiem, ale po swojemu wierze i wierze, ze nie raz nam pomagal w innych kwestiach, albo powiedzmy ktos albo cos nam pomagalo. Ale nie wolno mi, od tak przekreslac, mimo iz cholernie to boli i ciezko dalej wierzyc.
Myslalam tez, robiac sobie wyrzuty sumienia, ze moze to jednak blad byl zdecydowac sie na dwa zarodki. Ze moze jeden z nich zaczal obumierac, moze to bylo to pierwsze krwawienie i wtedy rozpoczelo sie ciagniecie za soba tego drugiego. Mam tez pretensje do siebie, ze po urlopie wrocilam na te kilka dni do pracy. Praca nie fizyczna, ale czlowiek jednak zmeczony wracal i szedl do tej komunikacji. Teraz po prostu byla sytuacja idealna, mialam wolnego tyle, ze nie musialam sie z niczego tlumaczyc, beta tak pieknie rosla, az za pieknie, progesteron wsumie tez procz tego jednego spadku, gdzie dolaczono Prolutex. Wiec ja naprawde nie wiem, co gdzie na jakim etapie poszlo nie tam. Moj M powiedzial mi wczoraj, ze tak jak on tych lekarzy nie lubi, to na twarzy Doktora wczoraj bylo szczere wspolczucie i przejecie. Ja tez to widzialam, bylo mu cholernie przykro. Tylko co nam to da, bajka sie skonczyla.
Nie wiem, czy bede podchodzila do nastepnej stymulacji, nie wiem w ogole, jak to bedzie w pracy. Najchetniej chcialabym sie zaszyzc gdzies i nie wychodzic przez caly dzien. Tak bardzo sie trzymalam w garsci, aby nie denerwowac sie, nie przejmowac niczym podczas calego tego zabiegu, dali mi tyle czasu w klinice, w domu to samo, staralam sie, i po prostu nie wiem cholera gdzie zawinilam i czym. Nigdy nie sadzilam, ze staranie sie o dziecko moze byc tak bolesne a utrata nawet tych komoreczek malych taka traumatyzujaca. Jestem wykonczona, po prostu wypalona po wczorajszym.
Dzisiaj chowam moje leki do kuferka a kuferek sprzatam z widoku. Koniec tego tematu dla mnie na razie. Gdyby ktoras z was potrzebowala cos z lekow to dajcie mi znac. Moze chociaz do tego sie przydadza