Moze nie dokonca zbagatelizowala, aczkolwiek nie wiem jakby to ujac inaczej... wiec moze krotko opisze. Generalnie od jakiegos czasu mialam dolegliwosci typu krwawienia miedzycyklowe, czasami tez po stosunku a podczas dosc czesto dyskomfort. Wiec poszlam sie przebadac, cytologia wyszla w normie, morfologia rowniez. Jeden gin stwierdzil ze nic nie widzi, nie mial nawet USG, wiec skierowal mnie do innego gin. Ona stwierdzila ze mega nadzerka i trzeba robic krioterapie. Chcialam to skonsultowac jednak z jeszcze jednym lekarzem, wiec tak trafilam do Ingi. Kobitka wyznaje inna szkole niz tamta gin, czyli nadzerki nie trzeba usuwac, mozna pierw leczyc hormonalnie, aby sama zniknela ale ogolnie zyje sie z tym, tak to zrozumialam (moge sie mylic). Tamta gin, starsza, stwierdzila, ze nadzerka sama sie nie wyleczy, hormony nic nie dadza. Ja w tym wszystkim jestem glupim pionkiem laikiem. Inga wszystko mi super wedlug wlasnego przekonania wytlumaczyla. Chciala jednak ta terapie hormonalna a nadzerki nie usuwac. Poczulam w tym momencie, ze jak mozna tego nie usuwac, jezeli mi to stwarza tyle dyskomfortu, krwawi itd. Poczytalam na necie, ze niby duze nadzerki faktycznie sie nie cofaja i ze lepiej cos z nimi zrobic, bo moga sie kiedys przemienic w cos powazniejszego, tym bardziej jak wciaz beda podrazniane (kontaktowo). No i poczulam wlasnie , ze w tym kontekscie troche te moje dolegliwosci bagatelizuje. Badania owszem typu wymazy, posiewy zlecila, aby wykluczyc czy to nie mialoby podloza bakteryjnego/wirsuowego, ale pozniej jezeli chcialabym cos zrobic to terapia hormonalna. Mozliwe, ze zgodzilaby sie na usuniecie, ale hormny pierw. I tu caly ten natlok sprzecznych informacji, sledzenie samemu watkow o tej tematyce stworzyl u mnie uczucie jakby bagatelizowania
Wiem, jestem trudnym przypadkiem, ale tak juz mam.... ze o wszystko sie boje :/