Wiesz... jakby ktos dal mi gwarancje, ze to co robie ma sens to bez problemu oddalabym wszystko co mam i zostala w majtach, moglabym zaczac wszystko od nowa, byle tylko miec na rekach ten najwiekszy skarb... ale jak pomysle ze spedze pol zycia w klinikach, ciagle w nerwach i stresie a na koncu sie okaze ze juz mam menopauze, i faktycznie jestem w samych majtach a jedyne co w zyciu zwiedzilam to gabinety lekarskie i poczekalnie klinik a najwiekszym stresem to bylo wykombinowanie po raz tysieczny dnia wolnego w pracy albo oddanie krwi na bete ktora i tak okaze sie <0,1... to nie wiem czy faktycznie nie walcze z wiatrakami... czasem zastanawiam sie czy to nasze pragnienie to nie jest tylko wyimagowany obraz w odleglej przyszlosci, ktory zaraz moze sie rozmyc i gucio z niego zostanie... z drugiej strony chce zrobic wszystko co w naszej mocy zeby miec pozniej poczucie ze zrobilam wszystko co w mojej mocy... dobra ale przymulam....