Zapewne w różnych miejscach może to wyglądać odmiennie, ale ja powiem, jak było u nas. Zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego w lutym (można wybrać dowolny, nawet w innym mieście), wypełniliśmy dokumenty, musieliśmy przedłożyć zaświadczenia od lekarzy, z pracy, życiorys (nie cv, tylko taki rozbudowany życiorys), jakąś ankietę wypełnialiśmy i czekaliśmy na rozpoczęcie kursu chyba do września. Potem cykl spotkań dwa razy w miesiącu, aż do grudnia. Spotkania w grupie 7 par. W między czasie byłą wizyta w domu. Na sam koniec rozmowy z psychologiem, coś w rodzaju testu. W styczniu dostaliśmy kwalifikację, czyli dokument zatwierdzający nas na przyszłych rodziców adopcyjnych. No i czekanie. Około 2-3 lat, jeśli chce się malutkie dziecko. Dlatego uważam, że szkoda tracić czas. A co do wymogów dotyczących zawieszenia leczenia to tez różnie podchodzą. W naszym ośrodku mówili "ale starajcie się cały czas".
Dziewczyny, do adopcji oczywiście trzeba dojrzeć i być świadomym, że to jest nasza droga. Ale jak już też kiedyś pisałam, sama jestem dzieckiem adoptowanym i nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieć lepszą, wspanialszą rodziną. Gdyby ktoś powiedział moim rodzicom, że nie jestem ich, to chybaby zabili.
Nam udało się in vitro. Ale koleżanki z grupy adopcyjnej doczekały się swoich malutkich szczęść i mają teraz piękne, pełne rodziny.
Nikogo nie zmuszam, natomiast uważam, że warto taką drogę przynajmniej rozważyć, jeżeli chce się być mamą za naprawdę wszelką cenę. Bo to naprawdę najważniejsze jest, kto wychował, kto podcierał pupę, trzymał za rękę w gorączce, ocierał łezki, tulił i przede wszystkim KOCHAŁ, a nie ten kto spłodził i urodził.