Najbardziej boli mnie to, że mój M się wycofuje. Ja walczyłabym dalej, a tu kolejne kłody pod nogi. Wiem, że za każdym razem przeżywał to razem ze mną, tyle, że ja później się wykrzyczałam, wypłakałam i twierdziłam, że się nie poddam, a M dusił wszystko w sobie, czasem jakaś łezka Mu poleciała, ale nie wyrzucał tego cierpienia z siebie i miara się przebrała. Powiedział, że to za dużo dla Niego. Sądziłam, że to dzięki Niemu miałam siły walczyć, a teraz najważniejszy dla mnie człowiek mnie zawodzi.
Ale to nie temat na to forum. Dzięki za Waszą wiarę.
Agniecha, doskonale Cię rozumiem. Pierwszy raz zobaczyłam jak bardzo mój m przeżywa nasze leczenie, dopiero za czwartym razem. Moj m nigdy nie płacze. Niestety to nie oznacza, ze nie przeżywa tragedii (co dopiero wtedy do mnie dotarło). Tak samo jak Ty, wiem ze ja jestem silna na tyle by walczyć dalej. Boje sie, ze jeżeli teraz znów sie nie uda, jemu zabraknie sił.
Joweg, brak mi slow. Nie wyobrażam sobie przez co przechodzicie
Ostatnia edycja: