Chciałabym powiedzieć dzień dobry, ale jak spojrzę za okno to... odpadam.
Chce mi się tylko wpełznąć z powrotem pod kołderkę.
Zamiast tego siedzę jak typowa matka polka, w koszuli, z biustem wywalonym na wierzch, wysmarowanym bepanthenem, bo Pat mi go w nocy zmasakrowała. Zabawkę sobie do gryzienia, ciągnięcia i szarpania znalazła. Ech nic tylko się zdołować i zeżreć słoik czekolady.
Załamałam się wczoraj po spotkaniu w sprawie I komunii... ale nic, trzeba dać radę, młodego mi żal bo nie wiem jak mu się to wszystko uda pogodzić.
Myślę, że ze dwa tygodnie miną zanim sobie te wszystkie zajęcia dodatkowe, baseny, spotkania komunijne i ministranckie poukładamy. Ale wolę to niż zaleganie młodego w domu. Niech korzysta, nie zaszkodzi mu to, a może i nawet pomoże. A ja przynajmniej będę miała okazję lenia zwalczać pomagając mu, prowadząc na zajęcia itd.
A tak z innej beczki - mam nadzieję, ze Wasze samopoczucie jest lepsze?
Gosia - pewnie u Ciebie radosne napięcie oczekiwania? Jak myślisz, ile to jeszcze może potrwać? Godziny? Dni?
Kasia pewnie już nie oczekuje tylko trzyma Maciusia na brzuszku
Dziuba - chodź idziemy odsypiać... zieeeew.
Pozdrawiam wszystkie cioteczki-kloteczki. I idę z sobą zrobić COŚ. Miłego dnia.