W temacie adopcji komórki - moim zdaniem „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Jeszcze na początku tego roku, mówiłam głośno, że adopcja komórki nie wchodzi w grę, bo nie jestem na to gotowa. Dzisiaj wiem, że jeśli nie uda się z moimi komórkami - będziemy korzystać z dawstwa (dla mojego męża, od początku gdy zaczęliśmy o tym rozmawiać, takie rozwiązanie było ok - żeby nie powiedzieć, że bez większego znaczenia, bo dla niego - niezależnie od wykorzystanej gamety - to będzie nasze dziecko).
Gdy dziś myślę o adopcji komórki, to mam poczucie, że to dziecko będzie moje - nie genetycznie, ale biologicznie owszem, bo każda najmniejsza tkanka jego ciała, każdy najmniejszy włosek czy malutki paznokietek, będzie miał możliwość powstać tylko dzięki mojej krwi oraz temu, że mój organizm będzie je przez 9m-cy odżywiał i zabezpieczał.
Nadal jednak mam, na końcu głowy, obawę przed sytuacją, w której ktoś powie "ma piękne oczy - po mamusi", a ja pęknę, bo będę wiedziała, że to gów** prawda.
Dodatkowo, przy podejmowaniu takiej decyzji trzeba mieć na uwadze, że jeśli dziecko ciężko zachoruje - a tego przecież nigdy wykluczyć nie można, a lekarz zapyta o takie, czy inne choroby genetyczne, występujące w rodzinie - mówienie o tych, które występują w mojej rodzinie nic tu nie da, bo nie będzie odzwierciedlało stanu faktycznego.
Te i inne aspekty związane z adopcją komórki czy plemnika, powodują że para, która się na to zdecyduje, obowiązkowo (jest to nawet uwzględnione w programie) musi przejść konsultację psychologiczną, wraz z oceną czy jest na taki krok gotowa, bo to decyzja, która - na bardzo wielu płaszczyznach - jest trudna.