Hej Dziewczynki!
Wrocilismy juz do domku! Jaaaaj!!
Dziekuje Wam bardzo, bardzo za wsparcie! Duzo dla nas znaczy... To moze napisze co sie stalo.
Atreiius sie urodzil w srode (o porodzie innym razem). Od poczatku ladnie ssal piers i szczesliwie mial co ssac! W czwartek po raz pierwszy sie zaksztusil i stracil oddech. Na szczescie polozna byla wtedy ze mna w pokoju, mierzyla Malemu temperature i nastepne co widzialam to jak porwala jego lozeczko i zaczela gdzies pedzic. Z moimi szwami nie moglam za nia nadazyc, jak juz dolecialam Malutki lezal pod tlenem, wokol pelno ludzi, tak ze niewiele widzialam. Bylam przerazona. Podlaczyli Go zaraz do monitora serduszka i tlenu i juz bylo dobrze. Siedzialam z nim przez 2 godziny jak go monitorowali ale potem stwierdzili, ze jest dobrze i moglismy wrocic do pokoju. Tej nocy praktycznie nie spalam, balam sie, zeby sie nie powtorzylo ale w sumie troszke sie i tak zdrzemnelam.
W piatkek, czyli na nastepny dzien puscili nas do domu i bylo dobrze. Bardzo dobrze! Dzidzi pierwsze chwile w domu!
Az do niedzieli wieczora. Telewizor brzeczal i gadalysmy z mama a Maly lezal kolo niej, az nagle moja mama zaczyna wrzeszczec "o boze o boze on nie oddycha!!" Patrze a Atreiius lezy niebieski a z buzki mu cieknie pokarm. Nawet nie wiem kiedy mama zaczela mu robic sztuczne oddychanie, przybiegl Roland, Maly zlapal oddech, ale za chwile znow przestal oddychac. Lezal taki wiotki na mamy rekach a ja nie moglam nic zrobic. Zaczelam dzwonic po karetke, wpadlam w jakas histerie, a oni sie mnie wypytywali o wszytskie szczegoliki. Minely wieki zanim wyslali karetke, w tym czasie Atreiius stracil oddech jeszcze 2 razy, ale mama Go "nadmuchala" i juz zlapal oddech na dobre. Dziewczyny, mialam bardzo bolesny porod i juz myslalam, ze nic w zyciu nie moze bardziej bolec niz jak rodzisz. Tymczasem kiedy widzisz swoje tak dlugo wyczekiwane Malenstwo, ktoro praktycznie umiera na twoich oczach, jest to bol nie do opisania. Porod, to naprawde nic przy czyms takim...
Przyjechala karetka, wzieli nas do szpitala, Maly juz sie trzymal, tylko byl taki oslabiony. W szpitalu trafilismy naprawde na swietnego doktora, ktory bardzo bardzo delikatnie wbil sie w zylke na Atreiiusia wierzchu lapki. Ten obraz naszego ukochanego syneczka z wenflonem w malenkiej raczce, dracego sie w nieboglosy ze scisnieta lapka, zeby pobrac krew do badania, ktora tak wolniutenko splywala zapamietam chyba na zawsze. Potem zrobili mu jeszcze rentgena, zeby sprawdzic, czy w trakcie sztucznego oddychania nie wpadlo mu toche pokarmu do pluc i znowu takie malutenkie nagie cialeczko na tym wielkim rentgenowskim zimnym stole... Zatrzymali nas na noc w szpitalu - Atreiiusia podlaczyli do monitorow a mnie wolali na karmienie. Pozwolili wbrew regulamiowi, zeby Roland z nami zostal na noc. Jak zostalismy sami w salce to wreszcie moglismy troche poplakac, bo tak to staralismy sie byc dzielni dla naszego Syneczka. Praktycznie nie spalismy. Bardzo sie niepokoilismy. Na kazde karmienie Roland szedl ze mna i trzymal Malego za raczke. Noc na szczescie byla spokojna.
Rano Atreiiusia zobaczyla lekarka i powiedziala, ze chodzi o to, ze kazde dziecko ma taki odruch, ze jak zwraca, to drogi oddechowe sie zatykaja, zeby nie wpadl tam pokarm. Z reguly dzieci szybko na tyle przelykaja, czy wypluwaja to co maja w pyszczku, ze praktycznie nie ma przerwy w oddychaniu. W przypadku Atreiiu ten odruch jest bardzo silny - troszke za silny i dlatego sie dusil. Wprawdzie byl juz niebieski, ale MOZE by jeszcze zlapal oddech sam, a moze nie... Moze to sie powtorzyc. Poza tym Malemu sie bardzo odbija i musimy religijnie wrecz pilnowac odbijania po jedzeniu. Jesli zaraz mu sie nie odbije, to jak sie go polozy to po kilku minutach zaczyna sie wiercic i wtedy daje sie odbic. To wszystko - odbijanie i ten odruch moga sie nasilic w okolicy 4-6tyg. Jesli bedziemy mieli dalej z tym problem Maly ma dostac jakies leki. Narazie nic nie zalecili. Na szczescie wszystkie badania wyszlu dobrze. Najgorsze jest to, ze maly lezal przepisowo na boku, bylo to juz poltorej godziny po karmieniu, po ktorym zdrowo sobie odbil, a mimo to zdazylo sie...
Zatrzymali nas druga noc w szpitalu ale dali mi Malego do pokoju. Tej nocy spalismy na zmiane, czuwajac przy Sloneczku i sprawdzajac co kilka sekund jego kolor i oddech. Oboje jestesmy nieco wykonczeni, a wyglada na to, ze takie spanie na zmiane czeka nas jeszcze przec co najmniej kilka tygodni. Dobrze, ze Roland ma teraz kilka tygodni wolnego no super, ze jest moja mama, to rano moze ona czuwac a my sie przespac. Jakos damy rade.
Oby sie juz nie powtorzylo, bo nie wiem jak bym mogla dac sobie rade przecodzac to wszystko znowu.
Ech sie rozpisalam. Zajelo mi troche czasu, bo co chwila sie odrywam, zeby Synka sprawdzic.