I moje przepowiadające jednak przepowiadającymi nie były.
Już syczałam z bólu, a na ktg nic się nie pisało. Lekarz zbadał, stwierdził, że jeszcze nie zaczęłam rodzić. Chwile potem miałam już skurcze co 3min i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Na porodówkę trafiłam tylko dzięki położnej z oddziału, w sumie wbrew woli lekarza. Okazało się, że już mam 9cm rozwarcia!
Na porodówce byłam o 1, 1:25 dołączył mąż, a 2:25 urodziła się nasza Kalina.
3230 g, 57 cm.
Miała być małym dzieckiem i przez ostatni miesiąc cały czas podawano mi wagę 2700-2800. Wiem, że wielkoludem nie jest, ale jednak różnica widoczna.
Tak więc dziewczyny, trzymam za Was kciuki! Ufajcie sobie, bo gdyby nie to, to urodzilabym chyba sama w tej covidowej izolatce i jeszcze zrobiła krzywdę albo dziecku albo sobie.
Ból był, zwątpienie w swoje możliwość też. Byłam umęczona całym dniem skurczy, gdzie wszyscy mówili, że nawet nie zaczęłam.
Ale już godzinę po wszystkim, byłam w stanie powiedzieć „wcale nie było tak źle”
Dużo zdrowia dla wszystkich!