No moje drogie Panie, byłam dziś na porodówce na tym KtG co mnie prowadzący zaprosił na swoim dyżurze. I na co cholera trafić musiałam ?
Tak, na poród
niby to żadna nowość, w końcu to porodówka, ale nie wiedziałam, ze trafie już na finał akcji.
Podłączyli mnie na sali ambulatoryjnej tuż obok sali rodzącej kobiety (były już parte bole). Była cholernie dzielna, liczyłam jak czas między partymi się skraca, jak jęczy z bólu (wg mnie cicho to było, ja głośniej gadam). Po niecałej godzince usłyszałam płacz dziecka, popłakałam się delikatnie, to był cudowny, jeszcze cichutki płacz….ja czekalam jeszcze na decyzje co z moimi wynikami i mialam jechać do domu. Minutę, może dwie później owa Pani zaczęła strasznie krzyczeć, ale naprawdę strasznie, polozna kazała przeć a ona tak bardzo krzyczała, ze znów miałam ochotę się popłakać, ale ze strachu…
W tym czasie tylko mój gin z daleka krzyknął, ze wyniki są ok i się widzimy w pnd i poszedł do Pani rodzącej. Wręcz z biegiem wylecialam stamtąd, myślałam, ze sama zaraz urodzę z nerwów.
I tak się zastanawiam czy ona rodziła już łożysko i dlatego tak bolało, czy może dopiero główka wyszła i reszta dopiero wychodziła?
Jeszcze wczoraj byłam zmobilizowana, gotowa do akcji ale po dzisiejszym to ku*** za diabła