Nadrobiłam główny wątek i jestem z siebie dumna
No a teraz Wam opowiem, jak wygląda pobyt na pediatrii w Cieszynie...
Przyjęli nas w piatek ze skierowaniem od lekarza domowego i podejrzeniem zapalenia oskrzeli. Ordynator oddziału osłuchał Hanię i dziwił się, po co nas tam posłali, bo on nic nie słyszy i nie widzi potrzeby pobytu w szpitalu. No ale w końcu nas przyjął na obserwację i zlecił inhalacje. I tyle go widziała, bo poszedł na urlop. W sobotę i w niedzielę lekarze się zmieniali i każdy się dziwił, po co my w szpitlu, skoro nam dają tylko inhalacje z solą fizjologiczną...W niedzielę w końcu nie wytrzymałam i mówię, że to nie ja sobie wymyśliłam, że chcę być z dzieckiem w szpitalu i skoro małej nic nie jest, to niech ja wypiszą. Usłyszałam, ze w poniedziałek przychodzi zastępca ordynatora i zadecyduje. Pani doktor przyszła rano i stwierdziła, że przecież mała ma szmery w oskrzelach, pełno flegmy, zapchany nos i trzeba ją w końcu zacząć leczyć! Dostała aminofilinę w czopkach, syrop i hydrokortyzon do inhalacji. Po tych czopkach miała straszne kolki, więc calutki czas na rękach...Ciągl się nie poparawiało z kaszlem i we wtorek popołudniu, przypadkiem zresztą, dowiedziałam się,że rano dostała doustnie antybiotyk, o czym oczywiście nikt mnie nie poinformował wcześniej
No i tak codziennie mówili, że jutro do domu, a potem, że znowu jutro i tak w kółko... Szaleństwo.
A warunki jak w rumuńkim areszcie. Szpital w Cieszynie ma kilka budynków i pediatria akurat jest w takiej starej willi. Dzieciaki w łóżeczkach ze szczebelkami, a mamy kiblujące przy łóżkach na krzesłach. Dopiero o 20.00 można sobie było z góry przynieść rozkładaną polówkę (pożal się boże), którą przed 7.00 już trzeba było złożyć z powrotem i odnieść na górę. Kibel dla mam jest jeden, w suterenie, trzy piętra niżej...Zamykany na klucz, jakby tam było coś, co można ukraść, haha. Wygląda mniej więcej jak miejski szalet. Prysznic z kolei jest na samej górze, na nieogrzewanym stryszku...I nie jego widok nie napawa optymizmem. Na salach full chorych dzieci i ich mam czy tatusiów, duchota taka, że szok. W nocy jednen wielki wrzask, no bo nie ma szans, żeby któreś dzieciątko nie płakało. Były tam trzy sale, ale przeszklone, z drzwiami pomiędzy każdą z nich, więc tak naprawdę wszystko widać i slychać na przestrzał. Zero prywatności, zero intymności, karmiłam z cyckami na górze przed odwiedzającymi inne dzieci tatusiami... Normalnie szok. Dobrze że raz dziennie zmieniała mnie przy Hanii moja mama, a ja jechałam na godzinę do domu się wykąpać i zjeść coś ciepłego, bo żarcia dla mam też tam oczywiście nie podają. No a za to wszystko płaci się 10 zł za dobę
Mówię Wam, jestem wykończona fizycznie i psychicznie. A kręgosłup odmawia mi już posłuszeństwa, bo Hanka cały tydzień na rączkach
Chyb mi potrzebne spa i psychoterapia teraz, a tu ani na jedno ani na drugie się nie zapowiada...