A teraz jak już nie męczy mnie ciekawość co u was, napiszę wam po krótce (jeśli mi się uda ;-) co się działo).
W piątek u gina ostatnie usg, bardzo dokładne badanie itp.
Wyszłam trochę przerażona, bo mały 2 razy owinięty pępowiną, w okolicy szyi

:-( ( na szczęście duży zapas pępowiny, więc bez zagrożenia), do tego szacunkowa waga na ok 3 tyg przed porodem 3600

. Wielkościowo jak w 39 tc

. Mąż z wielkości dumny, teściówka też, a ja myślałam, że ucieknę sama przed sobą.
Lekarz orzekł, że w ciągu najbliższych 2 tyg. urodzić raczej nie mam szans.
W sobotę pojechaliśmy na wielkie zakupy do Ikea.
W ciągu ok 1h złapał mnie taki ból pleców/brzucha/bioder, że nawet nie byłam w stanie go zlokalizować.
Mama i mąż zawlekli mnie do auta, nawet nie bardzo pamiętam co dokładnie się działo, tak mnie przycmiło.
W aucie mama mi oznajmiła, że jedziemy na porodówkę, bo u ciotki JAKIEJŚTAM tak się zaczął poród

.
Pamiętam, tylko, że na wieść o tym, że niby rodzę -ja uważałam inaczej!!! Rozhisteryzowałam się strasznie- sama nie wiem czemu.
W szpitalu na Izbie przyjęć lekarka po badaniu migdałków przez pochwę orzekła 1,5 cm i wysłała na obserwację.
Leżałam na porodówce, pod kroplówką, ktg, dostałam jakieś zastrzyki, ból się nasilał, a ja słuchałam wrzeszczących babek, które rodziły i miałam ochotę zwiać

:-(.
Zrobili mi wszystkie możliwe badania i dopiero po 5 kroplówce trochę mi przeszło.
A było mi to, że synuś chyba mnie nie lubi i uciskał na jakiś nerw

.
Wczoraj cali i zdrowi wróciliśmy do domku. Ja z opadniętym brzuchem i opuchnięta, a on ruchliwy jak nigdy

.
Z tej całej "przygody" wyciągnęłam 1 ważny wniosek. Wybrałam do porodu dobry szpital. Obsługa milutka i usmiechnięta potrafiąca podniesć na duchu. I wiem, że urodzę tylko tam, choćbym miała koczować na zwolnienie się miejsca!!!