Witajcie,
Jestem w 20tc i niestety również jestem posiadaczką opisywanego tu paskudztwa zwanego Streptococcus agalactiae. Pierwsze badanie robiłam gdzieś koło 10tc, ponieważ w moczu wyszły mi bakterie. Zrobiłam posiew z moczu - wyszły Strepty. Gin skierował mnie na posiew z pochwy w wyniku którego okazało się, że mam go i tam. Liczba bakterii na szczęście nie była wysoka - w opisie podany był wzrost - mierny. Gin nie chciał mi tego leczyć, co mnie trochę zdziwiło, tym bardziej że przy okazji wizyt u innych ginów sugerowali oni jednak przeleczenie tego paskudztwa. Zdecydowałam zaufać mojemu i zostawiłam chwilowo temat. Jednak ponieważ nie dawało mi to spokoju na własną rękę powtórzyłam posiew i wyszedł... czysty! Mimo, że nie leczyłam tego NICZYM! Żadnych złych bakterii, tylko nieliczne te właściwe (lacidobacillusy). Pokazałam wynik ginowi i on na to, że mimo że bakteria się ukryła to wciąż zakładamy że jest. Niestety jej podobno wyleczyć się nie da, może zanikać, można ją chwilowo zaleczyć, ale jej cysty podobno przeżywają i po jakimś czasie bakterie znowu są.
Zastanawiam się nad jednym - jeżeli te bakterie powodują wcześniejszy poród to czy jednak nie powinno sie ich leczyć? Czy ilość bakterii ma wpływ na to czy może dojść do wcześniejszego porodu? Jeśli mam ich mało to czy mam większe szanse donosić ciążę, czy nie ma to znaczenia? Jeśli 2 miesiące temu miałam szyjkę otwartą na opuszek palca to czy mogło dojść do zakażenia? Teraz jest chyba ok, dzidziołki kopią, szyjka ostatnio było długa i zamknięta, ale martwi mnie tamta sytuacja. Za tydzień mam usg połówkowe i bardzo się martwię, czy wszystko będzie ok. Tym bardziej, że od początku ciąży mam żółtawe upławy. Ostatnio ze dwa razy wyleciało ze mnie tego dość sporo. Boję się, żeby to nie było sączenie wód. Chciałabym już być tak w 35tc...
Jestem w 20tc i niestety również jestem posiadaczką opisywanego tu paskudztwa zwanego Streptococcus agalactiae. Pierwsze badanie robiłam gdzieś koło 10tc, ponieważ w moczu wyszły mi bakterie. Zrobiłam posiew z moczu - wyszły Strepty. Gin skierował mnie na posiew z pochwy w wyniku którego okazało się, że mam go i tam. Liczba bakterii na szczęście nie była wysoka - w opisie podany był wzrost - mierny. Gin nie chciał mi tego leczyć, co mnie trochę zdziwiło, tym bardziej że przy okazji wizyt u innych ginów sugerowali oni jednak przeleczenie tego paskudztwa. Zdecydowałam zaufać mojemu i zostawiłam chwilowo temat. Jednak ponieważ nie dawało mi to spokoju na własną rękę powtórzyłam posiew i wyszedł... czysty! Mimo, że nie leczyłam tego NICZYM! Żadnych złych bakterii, tylko nieliczne te właściwe (lacidobacillusy). Pokazałam wynik ginowi i on na to, że mimo że bakteria się ukryła to wciąż zakładamy że jest. Niestety jej podobno wyleczyć się nie da, może zanikać, można ją chwilowo zaleczyć, ale jej cysty podobno przeżywają i po jakimś czasie bakterie znowu są.
Zastanawiam się nad jednym - jeżeli te bakterie powodują wcześniejszy poród to czy jednak nie powinno sie ich leczyć? Czy ilość bakterii ma wpływ na to czy może dojść do wcześniejszego porodu? Jeśli mam ich mało to czy mam większe szanse donosić ciążę, czy nie ma to znaczenia? Jeśli 2 miesiące temu miałam szyjkę otwartą na opuszek palca to czy mogło dojść do zakażenia? Teraz jest chyba ok, dzidziołki kopią, szyjka ostatnio było długa i zamknięta, ale martwi mnie tamta sytuacja. Za tydzień mam usg połówkowe i bardzo się martwię, czy wszystko będzie ok. Tym bardziej, że od początku ciąży mam żółtawe upławy. Ostatnio ze dwa razy wyleciało ze mnie tego dość sporo. Boję się, żeby to nie było sączenie wód. Chciałabym już być tak w 35tc...