no i dziecię błyskawicznie wyrzuciło mnie z pokoju. krótka bajeczka i spać. młody wyraźnie jeszcze nie przywykł do przedszkolnego trybu życia, a że nie śpi w przedszkolu wieczorami zasypia w dwie minuty. w sumie dla mnie dobrze, bo mam tyle pracy, że boję się, że się ze wszystkim w terminach nie powyrabiam, a wyjątkowo mam je kompletnie nieprzekraczalne.
tak piszecie o podróżach.. muszę przyznać, że sporo latałam /dosłownie/ z Maćkiem tak do czasu, gdy nie zaczął dobrze chodzić, czyli jakieś półtora roku. wtedy też odstawiłam go od cycka i podróże samolotem stały się bardziej uciążliwe, a na inne nie miałam siły z wszędobylskim dzieckiem. dopiero gdy miał jakieś 3 lata zaczęliśmy jeździć, tym razem po Polsce. teraz uwielbiam nasze wspólne wyprawy, choć czas i finanse na wiele nie pozwalają. zwłaszcza, że jak wyjeżdżam sama nie mogę go zabierać, bo to jednak wszystko związane jest z pracą i z młodym niewiele bym zrobiła. no i odległości spore, a że tanie linie dopiero od niedawna zaczęły jakieś loty i to tylko do Kijowa nie będę dziecka męczyć. jeszcze poczekamy z rok, dwa.. a kiedyś mam nadzieję przejechać się z odchowanym już synem, nastolatkiem pewnie, koleją transsyberyjską
dotmar, gratuluję prawka! i jeszcze bardziej takiego taty! mądry facet, nie ma co
podoba mi się jego text i go kupuje;-)
faktycznie, przeskok z dużego miasta na wieś może być szokiem, zwłaszcza dla miejscowych, jak widzą, co pani z miasta wyprawia
ja wychowałam się w malutkim miasteczku, gdzie wszyscy się znają, a do tego większość ludzi pracuje w tym samym miejscu, czyli jednostce wojskowej, więc żyją plotkami. a jak miałam naście lat z chęcią dostarczałam im tematów, biegając w glanach i z wygolonymi włosami
co tam, panie z towarzystw ławeczkowych musiały mieć o czym gadać;-) ale w sumie mi to nie przeszkadza. sporo pracowałam w Wawie, choćby ostatnie dwa lata, i anonimowość dużego miasta mnie męczy. choć paradoksalnie uwielbiam Kijów. ale jednak wolę miasta takie średnie, gdzie jak mówię jest to, co potrzebne do życia, czyli kina, teatr, opera, a jednak można je na upartego przejść na piechotę. taki jest Poznań czy Lwów. choć we Lwowie to dopiero czuję się jak na wsi
ledwo przyjadę, a już wszyscy wiedzą, że jestem, już dzwoni telefon, na ulicy nie wpaść na znajomego to cud niemalże. ale kocham to i już
Muminka, ty to jesteś matka - wariatka
fajnie, że masz takie zgrane towarzystwo, świetnie sobie baby radzicie
i wklejaj fotki, nie zrażając się, że u nas z tym kiepsko. postaram się jakoś nadrobić, ale nie obiecuję, bo ja to niefotogeniczna jestem, a zdjęć małemu jak już pisałam od dawna nie robię
Joanna, my już też się gdzieś na bb spotkałyśmy. skleroza zaawansowana nie pozwala mi przypomnieć sobie tylko gdzie;-)
padam dziś znowu na pysk. od rana w Poznaniu, później prosto na zebranie w przedszkolu, które jak zwykle było stratą czasu, w efekcie dopiero wieczorem udało mi się coś zjeść, wyprałam i nakarmiłam potomka i czas się zabrać do pracy. jutro mam gości, forumowa koleżanka z rodzinką wpadają w odwiedziny, więc weekend niestety z dala od roboty. a średnio na to sobie mogę pozwolić - tak naprawdę to nie mogę. nic to, jakoś to będzie.
najważniejsze, że pogoda dziś taka, jaką lubię, czyli pochmurno, już nie upalnie, wieczorem deszczowo. uwielbiam jesień. to najpiękniejsza pora roku. poranne mgły, feeria barw, takie wyciszanie się świata przed zimowym snem.. cudeńko. może i nietypowa jestem, ale nie znoszę wiosny i letnich upałów. a co, nie wszyscy muszą być normalni