Witam serdecznie,
Jestem nowa na forum, ale mam ogromną nadzieję, że uzyskam tu pomoc. Chodzi o depresję. Kiedyś już na to paskudztwo chorowałam, więc teoretycznie wiem, o co chodzi, ale w praktyce bardzo kiepsko sobie radzę.
Dwa lata temu zmarł mój tata, a ja do tej pory walczę z poczuciem winy. Po tym czasie wszystko inne także zaczęło się sypać. Moja mama postanowiła uregulować pewne rzeczy i stwierdziła, że cofnie swoją decyzję sprzed 5. Kiedy się z Nią nie zgadzałam, byłam wyzywana, poniżana, nazywana wyrodną córką, łącznie z chęcią podania mnie do sądu. Rozsypałam się przez to kompletnie. Samookaleczenia, myśli samobojcze, totalnie zaniżona samoocena i inne objawy depresji. Ale do lekarza nie poszłam. Trochę liczyłam, że jakoś to będzie, trochę nie chciałam, a trochę nie miałam siły. I tak sobie wegetowałam. Po jakimś czasie z najgorszego bagna się wygrzebałam, ale niestety do dobrego życia brakowało bardzo wiele.
Zaczęły się kłótnie z mężem, niechęć do dzieci (mam dwojkę) i ciągłe zawirowania. Mam ogromny problem ze złością i nienawidzę siebie, że wciąż nie daję sobie rady. Brak mi sił, a dzieciaki jak to dzieciaki - dokazują i broją, tyle że ja jestem na granicy wytrzymałości i denerwują mnie coraz mniejsze rzeczy. W efekcie, zaczęłam żałować, że w ogóle zostałam matką. Tęsknię za czasem, kiedy decydowałam tylko o sobie i nie byłam za nikogo odpowiedzialna, bo tak naprawdę panicznie się tego boję. Często jestem wrogo nastawiona do swoich dzieci i bardzo szybko się złoszczę, czuję wręcz nienawiść, a potem mam ogromne poczucie winy, że niszczę im życie, że przeze mnie będą miały w przyszłości problemy, że na pewno czują się niekochane i że to wszystko moja wina. Strasznie się boję, że przez moje błędy i to, że jestem tak beznadziejną matką, to właśnie one najbardziej będą cierpiały...
A potem zaszłam w kolejną ciążę. Nieplanowaną i nie do końca chcianą. Załamałam się. Znowu kłótnie z mężem, myśli samobójcze i samookaleczanie. Myślałam nawet o aborcji i choć pewnie i tak nigdy bym tego nie zrobiła, to byłam tak przerażona i bezradna, że różne rzeczy przychodziły mi do głowy. Aktualnie jestem w 23 tygodniu i czasami wciąż do mnie nie dociera, że jestem w ciąży. Jestem przerażona, bo jak ja sobie poradzę z trójką dzieci, kiedy nie potrafię ogarnąć dwójki, którą mam? Boję się, że wszystko zawalę i wciąż są dni, kiedy nie chcę tego dziecka. Czasami jest ok, ale jestem tak rozchwiana, że moje odczucia mogą się zmienić w ciągu kilku minut. I wciąż mam podświadomy żal do dzieci, że zabrały mi życie, kiedy byłam szczęśliwa. Bez sensu - wiem, bo przecież same się na ten świat nie pchały, ale najzwyczajniej w świecie tęsknię za samodzielnością, ciszą w domu i tzw. świętym spokojem.
W dodatku, trzecia ciąża jest dla mnie bardzo trudna fizycznie. Początkowo okropne mdłości i wymioty, skrajne zmęczenie, ciągły ból brzucha i totalny brak chęci do życia. Emocje zaczęłam zajadać słodyczami, więc szybko tyłam (aktualnie 7 kg na plus), a przy 20 kg nadwagi, to najgorsze, co mogłam robić. Ale było mi wszystko jedno - jedyne czego wtedy pragnęłam to choć przez chwilę poczuć się lepiej.
Ponadto, mam niedoczynność tarczycy i Hashimoto, a hormony trochę wariuja, co wcale nie ułatwia życia i od ponad roku (sporo przed ciąża) cierpiałam na nieustanne bóle nóg, które w ciąży bardzo się nasilily, co okazało się być przewlekłą niewydolnością żylną - jedna noga kwalifikuje się już do zabiegu. A jakby tego było mało, od dwóch tygodni wiem, że mam cukrzycę ciążową, a jedzenie to dla mnie totalna katorga. Cukry ciagle skaczą, diabetolog mam koszmarną i wszystkiego muszę szukać w Internecie, ciągle chodzę głodna i wciąż się źle czuję na tych surowych warzywkach. Do tej pory jadlam raczej lekkostrawnie (nie licząc tych słodyczy) , bo mam chorą wątrobę i w obu poprzednich ciążach miałam cholestazę, a teraz totalnie wariuję, bo obie te diety (cukrzycowa i watrobowa) wzajemnie się wykluczają. W jednej wszystko pełnoziarniste, jak najwięcej surowych warzych lub gotowane al dente, a w drugiej pszenne pieczywo i wszystko mocno gotowane lub pieczone. Na moje pytanie co mam jeść, słyszę odpowiedź, że muszę próbować, co mi szkodzi a co nie.
Wiem, z jednej strony wszystko się da i osoby, które nie mogą mieć dzieci, zamieniłyby się ze mną z pocałowaniem ręki, ale ja już po prostu psychicznie nie daję rady.
Potrzebuję wsparcia, a jestem zupełnie sama. Nie mam za bardzo koleżanek ani przyjaciółek i nie mam z kim porozmawiać, a bardzo bym chciała, żeby ktoś mnie zrozumiał. Niby wiem, że część moich myśli jest zniekształcona, ale samemu trudno to ogarnąć. A bardzo pragnę być z siebie dumna, marzę o byciu dobrą matką i żoną i chcę być wreszcie szczęśliwa.
Pomożcie mi proszę dobrym słowem. Aktualnie to dla mnie bardzo ważne.