Cześć Wam
Natis – oj biedna Ty z tym swędzeniem. Mnie swędzenie czasem dopada, ale nie aż tak mocno i faktycznie – woda pomaga. A potem to sobie wmasowuje krem (tylko tak trochę mocniej) – mam suchą strasznie skórę, więc mam 2w1;-)
Jullix – współczuję. Aro jest alergikiem i widziałam jak to znosił. Nawet dla mnie to byłą masakra – taka piękna pogoda, a nie można było nawet okna uchylić, żeby pokój przewietrzyć, bo on płakał i smarkał. Ale od 2 lat bierze co miesiąc dawkę szczepionki i widzę różnice. W tamtym roku zamiast „rozkładać” go 3 miesiące miał kryzysowe 3 tygodnie, a w tym roku na razie kompletnie nic go nie rusza. Jeszcze 3 lata brania i może całkiem się uodporni.
Anusiakanusia a u nas nie ma pierwszeństwa dla kobiet w ciąży (wyjątkiem jest tylko picie glukozy – a i o to się ludzie burzą). Dobrze, że już się udało załatwić sprawę.
Co do lewatywy – na SR położne mówiły, że nie jest obowiązkowa, ale zalecają. Można odmówić, ale po co się potem stresować, zaciskać, albo wstydzić. Położna idzie z rodzącą do łazienki i załatwiają sprawę jak najbardziej komfortowo (na ile to możliwe).
Wczoraj na SR było fajnie - szkoda, że już koniec. Kąpali, zakładali pampersy i ubierali tylko panowie (panie mają okazję pouczyć się po porodzie na oddziale). Ara wzięli na 1 ogień. Aż żałowałam, że nie wzięłam aparatu. A jaki był przy tym czerwony… Za to tak mnie wkurzył po SR, ze się odzywam do niego tylko tyle, co muszę – krótko i treściwie. Chciałyśmy się z dziewczynami umówić na jakieś spotkanie (żeby nie stracić kontaktu) – ale tak mu się spieszyło do auta, że zdążyłam tylko im machnąć ręką na do widzenia (bez jakiegokolwiek numeru tel, żeby się zdzwonić). Do samochodu już wchodziłam ze łzami, a potem cały wieczór nie mogłam już się opanować.
Jestem Maskotką dla swojego męża. Robić jak on chce, dostosowywać się do niego, być w tym samym pokoju (co z tego, że nie mam ochoty patrzeć na mecz, ale on potrzebuje, żeby być blisko), być w pobliżu, jak tylko go najdzie na przytulenie, albo całus. Brakuje tylko, żeby mnie jeszcze łapał za nogę i ciągnął za sobą – jak przedszkolak misia. I najlepiej być tylko dla niego – na wyłączność. Zamknąć mnie w 4 ścianach. Co z tego, że dziesiątki razy mu tłumaczyłam, że tak czuję (on naturalnie zaprzecza, że tak jest) – u niego jak w szkole „zakuj, zdaj zapomnij” – działa krótko, a jak już będzie dobrze, to można sobie odpuścić. W dodatku jakoś tak dziwnie się czułam.
A dziś umieram. Po domu chodzę na czworaka, a jak siadam na wc to nogi mi się trzęsą jak galarety. Aż się boję wejść pod prysznic. Cała napuchłam, prawą rękę mam zdrętwiałą, w kroku to mnie tak boli i ciągnie. Chwilami mam wrażenie, że brzuch jest strasznie twardy, ale jak pogłaszczę, to czuję, że mały jest na przedzie i ta twardość to jego plecy, albo coś innego. Ciśnienie mam w porządku. Nie wiem, może to znowu przez zmianę pogody. Chyba nie będę dziś wychodzić z łóżka.
Ale się rozpisałam i zamarudziłam. Przepraszam
Ps. A co z Terii? Przegapiłam, czy ostatnio wycichła?