Ambewa, też się nad tym zastanawiałam, dlaczego kiedyś kobiety karmiły naturalnie dzieciaczki i nie miały z tym problemu, a teraz jednak dosc dużo kobiet ma z tym problemy. A że ma to jest pewne, bo poradnie laktacyjne mają masę klientek. Sama od pierwszego porodu miałam kłopoty. Teraz wiem, że gdybym się zaparła to spokojnie bym wykarmiła starsze dzieci piersią i to tak długo jakbym chciała. Więc te kłopoty nie wynikają wcale z tego, że kobieta nie produkuje odpowiedniej ilości mleka tylko z pewnych nieprawidłowości w przystawianiu, które skutkują potem zmniejszaniem się ilości mleka. Dlatego tak przekonywałam dziewczyny, ktore rezygnowały z karmienia twierdząc że nie mają dośc pokarmu - jak przez to już też przeszłam i wiem, że wcale nie w tym leży problem. Mnie musiano nauczyc jak prawidłowo przystawic dziecko, bo mała źle chwytała brodawkę (akurat mam bardzo małą) i w efekcie Oliwka się nie najadała. Gdyby nie zaczęła chwytac poprawnie, to pokarm by zaczął zanikac i w efekcie skończyło by się karmienie koło 1,5 miesiąca tak jak ze starszymi. Tak bardzo się stresowałam tym moim pragnieniem karmienia piersią, że wszystkie niemal myśli zaczynały i kończyły się na tym temacie. Jak przestałam się stresowac, karmienie stało się tak naturalną sprawą, że wcale o tym nie myślę, przystawiam i tyle, mleka jest tyle ile potrzeba. Kiedyś kobiety traktowały karmienie piersią za tak naturalne, że nie zaprzątały sobie głowy zastanawianiem czy im starczy pokarmu czy nie.
Bałaganu narobiła tendencja lat 60tych do odchodzenia od karmienia piersią, bo niby najwartościowsze są sztucze mieszanki, propaganda zrobiła swoje. I wtedy natura zaczęła płatac psikusy, bo wszystko przecież leży w psychice. Częśc kobiet nie uległa nowej modzie przechodzenia na sztuczne mieszanki, a częsc uległa, no i teraz jeszcze wiele młodych mam powiela te stereotypy. Ja też może gdybym nie usłyszała od mamy, że ona też miała mało mleka a usłyszałabym że każda kobieta karmi piersią i jest to naturalne, to bym inne miała nastawienie i pewnie karmienie przyszłoby mi łatwiej. Dziś wiem, że nie zrezygnuję z karmienia piersią i będę karmic tak długo jak zakładam, a nie będę mówic że tak długo jak mi się uda. No chyba, że dziecko samo zrezyguje z piersi, co się zdarza, wtedy już nie będę miała na to wpływu.
Jeszcze na nt. ciągłego wiszenia na piersi, masz rację, że dziecko potrzebuje bliskości, i trzeba mu to zapewnic, ale to wiszenie musi miec pewne granice. Piszesz, że mała wisi Ci na piersi nawet godzinę z przerwami. I to jest do przyjęcia, ale moja mi wisiała na poczatku przez kilka godzin, najczęściej między 17 a 20 i nie pozwoliła na żadną przerwę. Pani z poradni laktacyjnej powiedziała, że mała utrwaliła sobie nieprawidłowe nawyki trawieniowe i muszę ją nauczyc jesc inaczej. Jej żołądek przyzwyczaił się do powolnego podawania ciągłego pokarmu i ciągłego trawienia co jest nieprawidłowe, a do tego na to ssanie wydatkowała tyle energii, że i tak nie przybierała. Dlatego pani kazała karmic mi pół godziny i pół godziny robic przerwy, w końcu mała zaakceptowała przerwy i stały się one stopniowo coraz większe, do 2 godzin obecnie, Teraz kiedy ma ochotę trochę więcej pobyc przy cycku, kiedy żołądek nauczył się trawic z przerwami, to jej na to pozwalam, ale zazwyczaj dłużej niż 40 minut nie chce, i to zdarza się bardzo rzadko, najczęściej nie przekraczamy czasu pół godziny.
To tyle z moich rozmyślań nt. karmienia piersią.
A co do wprowadzania pokarmów białkowych to co jakiś czas próbuję (np zjem plaster sera zółtego), ale jak pojawiają się pojedyncze krosteczki (bo bóli brzuszka po tych próbach nie ma) a narazie się pojawiają to rezyguję z białka krowiego. Wiem, że trochę cierpliwości się opłaci, bo jak nie będę faszerwac dziecka teraz nabiałem, to jest szansa, ze organizm zacznie go w pewnym momencie tolerowac. Nie ma jeszcze u nas skazy białkowej tylko nietolerancja na białko, to lżejsza postac i wyrasta się z tego, ale potrzeba czasu. A jak się zdarzy, że organizm bedzie reagował uczuleniem do końca karmienia to trudno - potrafię zrezygnowac z tego nabiału na 2 lata.
Ale się napisałam, koniec uff...