Jestem i to w domku od wczoraj
oczywiście bardzo się cieszymy
Sama nie wiem co by napisać, bo jeszcze dużo emocji i jak zwykle było inaczej niż sobie wyobrażałam. Ogólnie fantastycznie wszystko wspominam.
Przyjechałam na 9, co się okazało, czekało się w takiej powiedzmy poczekalni z położnymi, widział nas lekarz, anestezjolog, pomocnicy. Wywiad robili i wszystko uzupełniali no i czekało się.. na swoją kolej. Niestety było opóźnienie bo wskoczyły im jakieś dodatkowe cc ale już trudno.
Jak weszłam na operacyjną to nie chciałam iść dalej.. zupełnie inaczej niż w pl.. wielkie to, ile ludzi etc. Ale od razu wszyscy sie za mnie "zabrali" w bardzo miły sposób. Na spokojnie, uspokajali, niańczyli wręcz, bardzo fajni ludzie. Przede wszystkim cierpliwi. Przygotowanie poszło nie najgorzej co było dla mnie ważne. Ale powiem Wam, że wpadałam na początku w te swoje ataki, więc automatycznie skok ciśnienia, mdłości, szarpanie i prawie omdlewałam.. nie wiem jak to zrobili ale udało im się mnie wyciszyć, uspokoić i od razu było mi lepiej. Trochu odjechałam na zasadzie, że taka byłam obecna ale dziwnie i leniwie. Przyszła moja lekarka znowu, wyjaśniła co i jak, sprawdzili czy wsio ok i zaczęli. Bałam się trochę.. w dodatku cały czas czekałam aż mnie uśpią bo będzie coś nie tak.. kiedy wyjęli małego nie wiem bo ciągle czułam stałe ciągnięcia i odjazdy u dołu. Przyniosła i pokazuje a ja patrze a tam zielony duży papier a małego nie ma, dopiero jak odsłoniła a on taki maleńki.. i kurcze, nie płakał wiele więc od razu się wystraszyłam a później wyrwała im się igła boczna z ręki, więc zaczęłam ich zalewać, nie mogli się podpiąć do drugiej więc trochę odleciałam, ale ogólnie wszystko ok, wszysbko porobili wszystko. Mąż dostał małego
mogłam w końcu popodziwiać. Przerzucili na swoje wyrko i do salki pooperacyjnej. Przez 1 dzień co 30 minut przychodziła położna, sprawdzała ciśnienie [ plus samo szło co 10 minut ], temp. masowała brzuch i ogólny przegląd robiła. Koło 5 dostałam kolacje.
W swojej sali super.. az zdjecia porobiłam.. mąż miał swoje łóżko też. Na noc aż tak mnie nie męczyły, odpięly kroplówke i ciśnieniomierz. Spać i tak nie mogłam.. Dex przespał od 2 - ostatnie karmienie do prawie 8
Rano o 6 zastrzyk, przeciwbólówki, wyjęli cewnik i miałam się pozbierać. Wstałam chyba coś koło 9-10, nie pamiętam dokładnie. Jak to zrobiłam to od razu potok krwi.. a niby już ok było.. od razu prysznic i w ruch. Potem się okazało, że muszę dużo pić, bo jak pęcherz nie ruszy to mnie nie wypuszczą.
Przyszła moja lekarka, potem inni ludzie, ciągle ktoś przyłaził, to sprawdzał, to mierzył etc.
Na wyjście do domu dostałam zastrzyki, mąż podaje, te skarpety mam mieć 4 tyg.. w taki upał.. leki przeciwbólowe, zapalne, etc.
Dużo bym jeszcze mogła napisać, ale nie chce mi się i nawet nie wiem co.. jestem zachwycona.. wzruszona.. dziś już była położna z rana nas sprawdzać, fajna babka a tak się bałam
Córa przejęta, na początku zdziwiona, że on taki mały, była trochę oporna np. by wziąć na ręce, że coś zrobi ale teraz ciągle by głaskała, pomagała i tuliła.
Koty miały szok, do teraz niektóre chodzą przestraszone wręcz. I są większe niż mały.. i to dużo.. tego się jakoś nie spodziewałam
Dużo rzeczy nie funkcjonuje tak jak chciałam, były inne wyobrażenia, nawet toc o wzięłam do szpitala zostało nietknięte..
Dziś czuje się jeszcze lepiej niż wczoraj, jestem trochę zmęczona.. mały je jak je.. chudy jakiś taki, nogi ma cienkie i krzywe.. oczywiście przekochane i malutki taki, 50cm.. Judi to taka kluseczka przy nim była mimo iż róznica niewielka.
Zobacz załącznik 635859Zobacz załącznik 635860